Miłość po pięćdziesiątce: Gdy własna córka nie wierzy w moje szczęście
– Mamo, czy ty naprawdę wierzysz, że on cię kocha? – głos Marty przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała naprzeciwko mnie, z założonymi rękami, a jej oczy błyszczały gniewem i niedowierzaniem. W dłoniach ściskałam kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki.
Nie tak wyobrażałam sobie ten wieczór. Chciałam jej powiedzieć o Marku – o tym, jak bardzo odmienił moje życie przez ostatnie miesiące. O tym, jak znów poczułam się kobietą, a nie tylko matką i babcią. Ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Marta zaczęła swój wywód: że Marek jest podejrzany, że pewnie chodzi mu o pieniądze, że nikt nie zakochuje się w kobiecie w moim wieku tak nagle i bezinteresownie.
– Marto, proszę cię… – zaczęłam cicho. – Marek jest dobrym człowiekiem. Poznałaś go przecież…
– Poznałam! I właśnie dlatego się martwię! – przerwała mi ostro. – On jest za miły, za bardzo się stara. Nie widzisz tego? Przecież to wszystko wygląda jak z taniego serialu!
Zacisnęłam powieki. W głowie miałam mętlik. Z jednej strony rozumiałam jej troskę – po śmierci twojego ojca przez lata byłam sama, zamknięta w swoim świecie. Ale czy to znaczy, że nie mam prawa do szczęścia?
Marek pojawił się w moim życiu nagle. Poznaliśmy się na kursie komputerowym dla seniorów w domu kultury na Pradze. Był dowcipny, cierpliwy i miał ten ciepły uśmiech, który rozjaśniał nawet najbardziej pochmurny dzień. Zaczęliśmy spotykać się na kawę, potem na spacery po Saskiej Kępie. Po kilku tygodniach zaprosił mnie do siebie na kolację – sam gotował, a potem tańczyliśmy w salonie przy starych przebojach Czerwonych Gitar.
Czułam się jak nastolatka. Po raz pierwszy od lat ktoś patrzył na mnie z zachwytem. Ale każda rozmowa z Martą kończyła się kłótnią.
– Mamo, on cię wykorzysta! – powtarzała. – Zobaczysz, jeszcze będziesz płakać!
Próbowałam tłumaczyć, że Marek nie prosił mnie o żadne pieniądze, nie chciał niczego poza moją obecnością. Ale Marta była nieugięta. Zaczęła nawet sprawdzać go w internecie, wypytywać znajomych z domu kultury.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie zapłakana:
– Mamo, znalazłam coś! On miał kiedyś długi! – krzyczała do słuchawki.
Serce mi zamarło. Marek rzeczywiście kiedyś miał problemy finansowe – sam mi o tym opowiedział podczas jednej z naszych rozmów. Ale spłacił wszystko, zaczął od nowa. Czy to znaczy, że nie zasługuje na drugą szansę?
Wieczorem usiedliśmy z Markiem przy kuchennym stole.
– Twoja córka mnie nienawidzi – powiedział cicho.
– Ona się boi… – odpowiedziałam bezradnie.
– A ty? Ty mi ufasz?
Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich smutek i zmęczenie. Wiedziałam, że jeśli teraz się wycofam, stracę coś ważnego – może ostatnią szansę na prawdziwą bliskość.
Ale Marta nie odpuszczała. Przestała przychodzić do mnie z wnukami, przestała dzwonić. Wysyłała tylko krótkie wiadomości: „Zastanów się jeszcze”, „Nie ufaj mu”, „Nie chcę cię stracić”.
Czułam się rozdarta. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy – wobec niej i wobec siebie samej. Czy jestem egoistką? Czy powinnam poświęcić swoje szczęście dla spokoju córki?
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Pani Aniu, widziałam panią z tym panem… Wyglądacie na szczęśliwych! – powiedziała z uśmiechem.
Zrobiło mi się ciepło na sercu. Może jednak mam prawo do miłości?
W końcu postanowiłam porozmawiać z Martą szczerze, bez oskarżeń i łez.
– Córko – zaczęłam drżącym głosem – wiem, że chcesz dla mnie dobrze. Ale ja też mam prawo do życia. Do szczęścia. Do miłości…
Marta patrzyła na mnie długo w milczeniu.
– Boję się o ciebie – wyszeptała w końcu. – Nie chcę cię stracić…
Przytuliłam ją mocno.
– Nie stracisz mnie. Ale musisz mi zaufać tak samo, jak ja ufam sobie.
Nie wiem, co będzie dalej. Może Marek rzeczywiście okaże się kimś innym niż myślę? Może popełniam błąd? Ale wiem jedno: życie jest za krótkie na wieczne czekanie i strach przed tym, co powiedzą inni.
Czy naprawdę musimy wybierać między własnym szczęściem a spokojem naszych bliskich? Czy można nauczyć się ufać sobie na nowo – nawet wtedy, gdy najbliżsi podważają każdy nasz krok?