Miłość mojej matki i moje samotne macierzyństwo: Opowieść o rozczarowaniu i nadziei
— Mamo, czy możesz dziś zostać z Olkiem i Zosią? Mam ważne spotkanie w pracy, nie dam rady ich zabrać — mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Słyszałam tylko cichy szum telewizora i oddech mojej matki. — Wiesz, Aniu, dziś nie mogę. Mam randkę z Markiem. To dla mnie ważne… — odpowiedziała po chwili, a ja poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
To nie był pierwszy raz. Odkąd tata odszedł do innej kobiety, mama jakby wykreśliła mnie i moje dzieci ze swojego życia. Zamiast być babcią, którą dzieci mogłyby wspominać z czułością, stała się kobietą na nowo szukającą szczęścia. Tylko że to szczęście miało miejsce gdzieś poza naszym domem, poza mną i moimi dziećmi.
Olek miał cztery lata, Zosia dwa. Każdego dnia walczyłam o to, by nie zwariować. Praca na pół etatu w księgowości, wieczne bieganie między przedszkolem a domem, zakupy, gotowanie, pranie. Wieczorami padałam na łóżko razem z dziećmi, czasem nawet nie mając siły zdjąć butów. A kiedy patrzyłam na zdjęcia koleżanek w mediach społecznościowych — one na kawie z mamą, one na spacerze z babcią swoich dzieci — czułam ukłucie zazdrości i żalu.
Najgorsze były weekendy. Mama dzwoniła czasem w sobotę rano: — Aniu, nie będę dziś dostępna, jadę z Markiem do Kazimierza. Wiesz, on tak lubi sztukę…
A ja? Ja zostawałam sama z dwójką rozbrykanych maluchów, którzy domagali się uwagi, zabawy, czułości. Czasem miałam ochotę wykrzyczeć przez telefon: „A ja lubię spać! Lubię mieć chwilę dla siebie! Lubię czuć się kochana!” Ale milczałam. Bo przecież nie wypada żądać od własnej matki poświęcenia. Przecież ona też ma prawo do szczęścia…
Tylko dlaczego jej szczęście zawsze oznaczało moją samotność?
Pamiętam jeden szczególny wieczór. Olek miał gorączkę, Zosia płakała bez przerwy od dwóch godzin. Byłam u kresu sił. Zadzwoniłam do mamy — może tym razem…
— Mamo, proszę… Potrzebuję cię — wyszeptałam przez łzy.
— Aniu, nie mogę teraz rozmawiać. Marek właśnie przyniósł kolację… — odpowiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.
Wtedy coś we mnie pękło. Usiadłam na podłodze w kuchni i płakałam razem z Zosią. Czułam się opuszczona przez wszystkich. Nawet przez własną matkę.
Kiedy byłam mała, mama była moją bohaterką. To ona tuliła mnie po nocnych koszmarach, piekła najlepsze drożdżówki na świecie i zawsze miała czas na rozmowę. Po rozwodzie rodziców długo była smutna i zamknięta w sobie. Wtedy to ja starałam się być dla niej wsparciem — gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, opiekowałam się nią jak mogłam. Myślałam, że kiedyś mi się odwdzięczy.
Ale teraz? Teraz miałam wrażenie, że jestem dla niej ciężarem. Kimś niewygodnym, kto przeszkadza jej w nowym życiu.
Pewnego dnia spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie. Mama była uśmiechnięta, trzymała Marka za rękę. Zauważyła mnie dopiero wtedy, gdy Olek zaczął wołać: „Babciu! Babciu!”
— Ojej, Aniu! Jak miło was widzieć! — powiedziała szybko, ale jej wzrok był gdzieś obok.
— Może przyjdziesz do nas w niedzielę? Dzieci bardzo za tobą tęsknią — zaproponowałam nieśmiało.
— W niedzielę? Oj… Marek zaprosił mnie do teatru… Może innym razem? — odpowiedziała i już po chwili zniknęła między półkami.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Dzieci pytały o babcię przez cały wieczór. Nie wiedziałam, co im powiedzieć. Że babcia ma teraz inne życie? Że nie ma dla nich czasu?
Zaczęłam coraz częściej rozmawiać o tym z przyjaciółką, Magdą. — Anka, twoja mama ma prawo do szczęścia… Ale ty też masz prawo oczekiwać wsparcia! — mówiła stanowczo.
Ale jak pogodzić te dwa światy? Jak nie czuć się egoistką?
Czasem myślę o tym wszystkim nocami, kiedy dzieci już śpią. Przeglądam stare zdjęcia — mama z Olkiem na kolanach, Zosia uśmiechnięta w jej ramionach. Gdzie podziała się ta bliskość? Czy naprawdę wszystko musi się zmienić?
Ostatnio zebrałam się na odwagę i zaprosiłam mamę na poważną rozmowę.
— Mamo… Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek. Dzieci też za tobą tęsknią. Czy naprawdę nie możesz znaleźć dla nas trochę czasu?
Mama spojrzała na mnie zmieszana.
— Aniu… Ja przez tyle lat żyłam tylko dla innych. Teraz chcę trochę pomyśleć o sobie… Nie rozumiesz?
— Rozumiem… Ale czy to znaczy, że już nie jesteśmy dla ciebie ważni?
W jej oczach zobaczyłam łzy.
— Jesteście najważniejsi… Ale ja też chcę być szczęśliwa.
Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdziemy kompromis. Może muszę nauczyć się radzić sobie sama? Może muszę pogodzić się z tym, że moja mama już nigdy nie będzie taką babcią, jakiej pragnę dla swoich dzieci?
Czasem zastanawiam się: czy można jednocześnie być dobrą córką i dobrą matką? Czy zawsze ktoś musi być pokrzywdzony? A może to ja powinnam nauczyć się prosić o pomoc gdzie indziej?
Może ktoś z was zna odpowiedź na te pytania?