Miłość Matki na Rozdrożu: Dwie Córki, Jedna w Ciąży, Druga z Dzieckiem

– Mamo, nie możesz nas tak po prostu wyrzucić! – krzyknęła Ola, a jej głos odbił się echem od ścian naszego starego mieszkania na Pradze. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć z talerza resztki obiadu. Woda była lodowata, ale nie czułam już zimna – czułam tylko ciężar słów, które musiałam wypowiedzieć.

Ola, moja starsza córka, miała dwadzieścia sześć lat i samotnie wychowywała trzyletnią Zosię. Jej życie nie potoczyło się tak, jak sobie wymarzyła. Ojciec Zosi zniknął zaraz po porodzie, a Ola wróciła do mnie – najpierw na chwilę, potem na dłużej, aż w końcu zamieszkałyśmy razem na dobre. Młodsza córka, Kasia, właśnie skończyła studia i kilka dni temu oznajmiła mi, że jest w ciąży. Jej chłopak nie chciał mieć z tym nic wspólnego. W jednej chwili mój dom znów stał się schronieniem dla wszystkich – tylko ja nie miałam już siły być opoką.

– Ola, ja… – zaczęłam cicho, ale ona już płakała. – Mamo, przecież my nie mamy dokąd pójść! Zosia jest jeszcze taka mała… – Jej głos łamał się coraz bardziej.

Kasia stała w drzwiach kuchni, blada jak ściana. – Może powinnam wyjechać do Wrocławia do cioci Basi? – rzuciła nagle. – Przynajmniej nie będę tutaj nikomu przeszkadzać.

– Nikt cię nie wyrzuca! – Ola spojrzała na nią z wyrzutem. – To ja powinnam się wyprowadzić. Ty jesteś w ciąży!

Patrzyłam na nie obie i czułam, jak coś we mnie pęka. Przez lata byłam dla nich wszystkim: matką, ojcem, przyjaciółką, powierniczką. Ale teraz… Teraz byłam tylko zmęczoną kobietą po pięćdziesiątce, która nie potrafi już udźwignąć ciężaru cudzego życia.

Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zaczęłam pisać list. Nie miałam odwagi powiedzieć im wszystkiego wprost. „Kochane dziewczynki,” zaczęłam drżącą ręką. „Wiem, że życie was nie oszczędzało. Wiem też, że zawsze chciałyście mieć dom, do którego można wrócić. Ale ja już nie daję rady. Potrzebuję ciszy i spokoju. Musicie znaleźć własną drogę…”

Nie spałam tej nocy ani minuty. Słyszałam przez ścianę cichy płacz Oli i szloch Kasi. Zosia spała spokojnie, nieświadoma burzy, która przetacza się przez naszą rodzinę.

Następnego dnia rano Ola spakowała kilka rzeczy do walizki. – Pójdziemy na razie do Magdy – powiedziała beznamiętnie. Magda to jej koleżanka z liceum, która mieszkała z matką na Bródnie. Kasia zadzwoniła do cioci Basi i umówiła się na wyjazd za tydzień.

Gdy drzwi zamknęły się za nimi, poczułam ulgę… i przerażającą pustkę. Przez pierwsze dni chodziłam po mieszkaniu jak cień. Każdy kąt przypominał mi o nich: dziecięce rysunki Zosi na lodówce, kubek Kasi z napisem „Najlepsza córka świata”, zapach perfum Oli unoszący się jeszcze w łazience.

Wieczorami dzwoniły. Ola płakała do słuchawki: – Mamo, przepraszam za wszystko… Może mogłyśmy bardziej ci pomóc? Może powinnam była szybciej znaleźć pracę?

Kasia milczała przez kilka dni. W końcu napisała mi SMS-a: „Mamo, czy naprawdę nas już nie kochasz?”

To pytanie rozdarło mi serce na pół. Jak mogłam im wyjaśnić, że miłość czasem oznacza pozwolenie komuś odejść? Że czasem trzeba być twardym nie dlatego, że się nie kocha… ale właśnie dlatego?

Minęły dwa miesiące. Ola znalazła pracę w sklepie spożywczym i wynajęła małe mieszkanie na Targówku. Zosia poszła do przedszkola i coraz rzadziej pyta o babcię. Kasia zamieszkała u cioci Basi i powoli oswaja się z myślą o samotnym macierzyństwie.

Spotykamy się co jakiś czas na kawie albo niedzielnym obiedzie. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym – o pogodzie, o cenach w sklepach, o tym, jak rosną dzieci. Ale między nami jest coś nowego: dystans i ostrożność.

Czasem patrzę na nie i zastanawiam się: czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam postąpić inaczej? Czy kiedyś mi wybaczą?

Może każda matka musi kiedyś pozwolić swoim dzieciom odejść… Ale czy to naprawdę jest miłość? Czy to tylko ucieczka przed własną słabością?

Nie wiem. I chyba nigdy się nie dowiem.