Miłość, która dzieli: Gdy dzieci nie chcą zaakceptować nowego początku

– Mamo, nie rób tego – głos Bartka drżał, a jego oczy były pełne łez i gniewu. – Nie możesz po prostu zapomnieć o tacie. O nas.

Siedziałam naprzeciwko niego przy kuchennym stole, który przez lata był świadkiem naszych rodzinnych śniadań, śmiechu i kłótni. Teraz ten sam stół stał się areną najtrudniejszej rozmowy w moim życiu. W powietrzu unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy, ale nawet on nie był w stanie rozproszyć ciężaru tej chwili.

– Bartku, to nie tak… – zaczęłam, ale przerwał mi gwałtownie.

– To dokładnie tak! – krzyknął. – Chcesz wyjść za Marka, jakby tata nigdy nie istniał. Jakbyśmy my nie istnieli!

W tym momencie do kuchni weszła Ola, moja młodsza córka. Miała zaledwie szesnaście lat, ale jej twarz była poważna, a oczy czerwone od płaczu. Usiadła obok Bartka, nie patrząc na mnie.

– Mamo, proszę… – wyszeptała. – Nie rób tego. Nie teraz.

Czułam, jak moje serce pęka na milion kawałków. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść, zamknąć za sobą drzwi i nigdy nie wracać. Ale wiedziałam, że nie mogę. Że muszę stawić czoła tej burzy, którą sama wywołałam.

Marek pojawił się w moim życiu dwa lata po śmierci mojego męża, Andrzeja. Przez długi czas żyłam jak cień samej siebie, pogrążona w żałobie, niezdolna do śmiechu, do radości. Dzieci były wtedy moim jedynym światłem, ale nawet one nie były w stanie wypełnić pustki. Marek był inny niż Andrzej – spokojny, czuły, potrafił słuchać. Przy nim znowu poczułam się kobietą, a nie tylko matką i wdową.

Ale dzieci widziały w nim intruza. Kogoś, kto przyszedł zająć miejsce ich ojca. Próbowałam im tłumaczyć, że nikt nie jest w stanie zastąpić Andrzeja, że Marek nie chce być ich nowym tatą, tylko moim partnerem. Ale one nie chciały słuchać.

Pamiętam, jak pewnego wieczoru Ola przyszła do mnie do sypialni. Usiadła na łóżku i przez długi czas milczała.

– Mamo, czy ty naprawdę go kochasz? – zapytała w końcu.

– Tak, kocham – odpowiedziałam cicho.

– A nas? – jej głos zadrżał.

– Was kocham najbardziej na świecie. Ale… jestem też człowiekiem. Potrzebuję kogoś, kto mnie przytuli, kto powie, że wszystko będzie dobrze.

Ola spuściła głowę. – Ale my też cię potrzebujemy. Boję się, że jak z nim zamieszkasz, to już nie będziesz miała dla nas czasu.

Przytuliłam ją mocno, czując, jak jej ciało drży od tłumionego płaczu. – Zawsze będę waszą mamą. Nic tego nie zmieni.

Ale dzieci nie dawały za wygraną. Bartek przestał się do mnie odzywać, zamykał się w swoim pokoju, wychodził z domu bez słowa. Ola zaczęła mieć problemy w szkole, przynosiła coraz gorsze oceny. Czułam, że tracę kontrolę nad własnym życiem.

Marek próbował mi pomóc, ale dzieci traktowały go jak powietrze. Kiedy przychodził do nas na obiad, Ola demonstracyjnie wychodziła z pokoju, a Bartek rzucał mu wrogie spojrzenia.

– Może powinniśmy poczekać – powiedział Marek pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy razem na ławce w parku. – Dajmy im czas.

– Ale ile jeszcze? – zapytałam z rozpaczą. – Minęły już dwa lata. Ile jeszcze mam czekać?

Marek ujął moją dłoń. – Kocham cię. Ale nie chcę być powodem twojego cierpienia.

Wróciłam do domu późno. Dzieci już spały. Usiadłam w kuchni, patrząc na zdjęcie Andrzeja stojące na kredensie. Uśmiechał się z niego tak, jakby chciał mi powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale ja nie wiedziałam, co robić.

Następnego dnia Bartek wrócił do domu wcześniej niż zwykle. Zastałam go w kuchni, jak przeglądał stare albumy ze zdjęciami.

– Pamiętasz, jak pojechaliśmy nad morze? – zapytał nagle, nie patrząc na mnie.

– Tak, pamiętam – odpowiedziałam, siadając obok niego.

– Wtedy byliśmy szczęśliwi. Wszyscy razem.

– Bartek…

– Nie chcę, żebyś była z Markiem – powiedział cicho. – Boję się, że zapomnisz o tacie. O nas.

Objęłam go, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. – Nigdy o was nie zapomnę. Ani o tacie. Ale muszę też myśleć o sobie. Chcę być szczęśliwa.

Bartek milczał przez dłuższą chwilę. – A jeśli my przez to będziemy nieszczęśliwi?

To pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie przez kolejne dni. Zaczęłam się zastanawiać, czy mam prawo do własnego szczęścia, jeśli ono rani moich najbliższych. Czy jestem egoistką?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja mama.

– Dzieci cię kochają, ale są jeszcze młode. Nie rozumieją, że życie to nie tylko czarno-białe wybory. Musisz być silna, Kasiu. Dla nich i dla siebie.

Ale jak być silną, kiedy każdy dzień przynosił nowe łzy, nowe pretensje? Kiedy Ola zaczęła się zamykać w sobie, a Bartek coraz częściej znikał z domu, czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg.

W końcu postanowiłam porozmawiać z Markiem.

– Nie mogę – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Przynajmniej nie teraz. Dzieci mnie potrzebują. Jeśli teraz wybiorę siebie, stracę ich na zawsze.

Marek skinął głową, choć widziałam w jego oczach ból. – Rozumiem. Ale będę czekał.

Wróciłam do domu z poczuciem ulgi i rozpaczy jednocześnie. Dzieci były w salonie, oglądały telewizję. Usiadłam obok nich, nie mówiąc nic. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że jesteśmy razem. Ale czy to wystarczy?

Minęły miesiące. Relacje z dziećmi powoli się poprawiały. Bartek zaczął się do mnie odzywać, Ola wróciła do dawnych zainteresowań. Ale ja wciąż czułam pustkę. Marek dzwonił coraz rzadziej. Wiedziałam, że nie mogę go zatrzymać w nieskończoność.

Któregoś dnia Bartek przyszedł do mnie do kuchni.

– Mamo… – zaczął niepewnie. – Jeśli naprawdę go kochasz, to może powinnaś spróbować jeszcze raz. My… jakoś sobie poradzimy.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– Naprawdę tak myślisz?

Bartek wzruszył ramionami. – Chcę, żebyś była szczęśliwa. Tata by tego chciał.

Ola przytuliła się do mnie bez słowa. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Dziś wiem, że życie to nieustanne wybory między sobą a innymi. Czy można być szczęśliwym, nie raniąc tych, których się kocha? Czy każda miłość musi mieć swoją cenę? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?