Miłość czy pułapka? Historia matki, która nie umiała przestać pomagać swojemu synowi

– Tomek, znowu nie zapłaciłeś czynszu? – mój głos drżał, a w gardle czułam narastającą gulę. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Po drugiej stronie słyszałam tylko ciężki oddech mojego syna.

– Mamo, miałem dostać przelew za zlecenie, ale klient się spóźnia… – zaczął tłumaczyć się Tomek, a ja już znałam ten ton. Zbyt dobrze znałam te wymówki, które przez ostatnie lata słyszałam niemal co miesiąc.

– Ile tym razem potrzebujesz? – zapytałam cicho, czując jak w mojej piersi narasta żal i bezsilność.

– Tylko tysiąc pięćset. Oddam ci, jak tylko dostanę pieniądze – zapewnił mnie szybko.

Zamknęłam oczy. W głowie przewijały mi się obrazy z ostatnich lat: Tomek, który rzucał studia, bo „to nie dla niego”, Tomek zmieniający pracę co kilka miesięcy, Tomek proszący o kolejne pożyczki. A ja… zawsze byłam gotowa pomóc. Bo przecież jestem jego matką. Bo przecież kocham.

Mój mąż, Andrzej, od dawna miał już dość tej sytuacji. – Musisz przestać go ratować! – powtarzał mi niemal codziennie. – On nigdy nie stanie na własnych nogach, jeśli będziesz mu ciągle podkładać poduszkę!

Ale jak miałam przestać? Przecież widziałam w Tomku tego małego chłopca z rozbitym kolanem, którego tuliłam do snu po koszmarze. Jak mogłam pozwolić mu upaść?

Tego wieczoru, po kolejnej kłótni z Andrzejem, długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, gdzie popełniliśmy błąd. Czy to moja wina? Czy za bardzo go chroniłam? Czy powinnam była być twardsza?

Następnego dnia Tomek przyszedł do nas na obiad. Siedział przy stole z opuszczoną głową, dłubiąc widelcem w ziemniakach.

– Synu, musimy porozmawiać – zaczął Andrzej stanowczo. – Ile jeszcze będziesz żył na nasz koszt?

Tomek spojrzał na niego z wyrzutem. – Przecież próbuję! Ale wszystko jest takie trudne…

– Życie jest trudne! – przerwał mu Andrzej. – Ale my nie będziemy żyć wiecznie. Musisz w końcu dorosnąć.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Chciałam stanąć w obronie syna, ale coś mnie powstrzymało. Może to była zmęczenie? Może poczucie winy?

Po obiedzie Tomek wyszedł bez słowa. W domu zaległa cisza.

– Widzisz do czego doprowadziła twoja „pomoc”? – Andrzej spojrzał na mnie z wyrzutem. – On nie umie sobie poradzić bez nas.

Nie odpowiedziałam. Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Próbowałam rozmawiać z Tomkiem przez telefon, ale odbierał rzadko i był coraz bardziej oschły.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Basia, zauważyła moje rozkojarzenie.

– Coś się stało? – zapytała delikatnie.

Opowiedziałam jej wszystko. O Tomku, o naszych kłótniach z Andrzejem, o tym jak nie potrafię przestać pomagać.

– Moja mama miała podobnie z moim bratem – powiedziała Basia. – Dopóki nie postawiła granic, on nie ruszył z miejsca. Może czas pozwolić Tomkowi ponieść konsekwencje?

Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem. Po raz pierwszy od dawna słuchałam go naprawdę uważnie.

– Kocham naszego syna – powiedział cicho. – Ale nie chcę patrzeć, jak marnuje sobie życie przez nasze dobre serce.

Przez kolejne dni biłam się z myślami. Każda wiadomość od Tomka wywoływała u mnie lęk i poczucie winy. Ale postanowiłam spróbować czegoś nowego.

Kiedy zadzwonił po kolejną pożyczkę, odpowiedziałam spokojnie:

– Tomek, musisz sam rozwiązać ten problem. Wierzę w ciebie.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Serio? Nie możesz mi pomóc? – jego głos był pełen niedowierzania i żalu.

– Nie tym razem – powiedziałam stanowczo, choć serce mi pękało.

Przez kilka tygodni Tomek prawie się do nas nie odzywał. Bolało mnie to bardziej niż mogłam przypuszczać. Andrzej próbował mnie pocieszać:

– Daj mu czas. Może to go w końcu zmotywuje.

W końcu pewnego dnia Tomek pojawił się niespodziewanie w drzwiach naszego mieszkania. Był blady i zmęczony, ale w jego oczach zobaczyłam coś nowego – determinację.

– Znalazłem pracę na magazynie – powiedział cicho. – Nie jest lekko, ale daję radę.

Objęłam go mocno i poczułam ulgę wymieszaną ze smutkiem. Wiedziałam, że przed nami jeszcze długa droga, ale pierwszy krok został zrobiony.

Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. W głowie kołatały mi się pytania: Czy można kochać za bardzo? Czy pomagając bliskim naprawdę im pomagamy… czy tylko odbieramy im szansę na własne życie?

A wy? Gdzie stawiacie granicę między wsparciem a wyręczaniem?