Między winą a miłością: Jak przetrwać, gdy mama obwinia cię za wszystko
– Znowu nie zapłaciłaś za prąd, Aniu? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po kawie, kiedy usłyszałam jej kroki i ten ton, który od miesięcy wywołuje u mnie dreszcze. – Przecież mówiłam ci, że musimy pilnować rachunków! Czy ty w ogóle myślisz o czymkolwiek poza sobą?
Zacisnęłam dłonie na porcelanie tak mocno, że aż zabolały mnie palce. Chciałam odpowiedzieć spokojnie, ale w gardle miałam gulę. – Mamo, przecież oddałam ci połowę wypłaty na czynsz i rachunki. Sama mówiłaś, że resztę ogarniesz… – zaczęłam cicho.
– Ja? Ja mam wszystko ogarniać? Ty jesteś młoda, masz siłę do pracy! Ja całe życie się poświęcałam, a teraz muszę jeszcze martwić się o to, czy będziemy mieli światło? – jej głos podniósł się o oktawę. – Gdybyś lepiej się uczyła, miała lepszą pracę, nie musiałybyśmy tak żyć!
W tej chwili poczułam się jak dziecko, które znowu zawiodło. Mimo że mam już 27 lat i pracuję na dwa etaty – w sklepie spożywczym i jako kelnerka w małej kawiarni na Pradze – w oczach mamy ciągle jestem tą nieudacznicą. Każda rozmowa kończy się wyrzutami. Każdy dzień zaczyna się od lęku: co dziś zrobię źle?
Pamiętam czasy, gdy tata jeszcze z nami był. Wtedy wszystko wydawało się prostsze. Był cichy, spokojny, potrafił rozładować napięcie jednym żartem. Ale odszedł nagle – zawał serca podczas pracy na budowie. Zostałyśmy same z mamą i długami. Miałam wtedy 19 lat i musiałam rzucić studia, żeby pomóc w domu. Mama nie mogła znaleźć pracy przez chorobę kręgosłupa. Od tamtej pory wszystko się zmieniło.
Przez lata próbowałam być silna. Pracowałam gdzie się dało: sprzątałam biura, roznosiłam ulotki, opiekowałam się dziećmi sąsiadów. Ale nigdy nie wystarczało na wszystko. Mama coraz częściej powtarzała, że to moja wina – bo nie skończyłam studiów, bo nie mam „porządnej” pracy, bo nie wyszłam za mąż za kogoś bogatego.
Czasem zastanawiam się, czy ona naprawdę wierzy w to, co mówi. Czy może sama jest tak zagubiona i przerażona jak ja? Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że boję się wracać do domu. W pracy jestem zmęczona fizycznie, w domu psychicznie. Nie mam gdzie odpocząć.
Kilka dni temu przyszło pismo z banku – zalegamy z ratą kredytu na mieszkanie. Mama rzuciła mi je na stół bez słowa. Patrzyła na mnie tym wzrokiem pełnym rozczarowania i żalu. – Może powinnaś znaleźć sobie bogatego chłopaka? Albo wyjechać za granicę jak twoja kuzynka Marta? Ona przynajmniej potrafi zadbać o siebie i rodzinę!
Nie wytrzymałam. – Mamo, ja naprawdę robię co mogę! Pracuję po kilkanaście godzin dziennie! Nie mam już siły… – głos mi się załamał.
– To za mało! – krzyknęła. – Gdybyś była inna… gdybyś była lepsza córką…
Wybiegłam wtedy z domu i przez godzinę chodziłam bez celu po osiedlu. Płakałam jak dziecko. Czułam się winna wszystkiemu: śmierci taty, chorobie mamy, biedzie w domu. W głowie słyszałam tylko jej słowa: „gdybyś była inna…”
Nie mam przyjaciół, którym mogłabym się wygadać. Wstydzę się naszej sytuacji. W pracy udaję uśmiechniętą i pewną siebie, ale w środku jestem wrakiem człowieka.
Czasem myślę o ucieczce – o tym, żeby wyjechać do innego miasta albo nawet za granicę. Zacząć od nowa, bez ciężaru oczekiwań i wyrzutów sumienia. Ale wtedy widzę mamę: samotną, schorowaną kobietę siedzącą przy oknie i czekającą na mnie do późna w nocy. I nie potrafię jej zostawić.
Wczoraj wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Próbowałam jeszcze raz spokojnie porozmawiać.
– Mamo… czy ty naprawdę myślisz, że to wszystko moja wina?
Spojrzała na mnie długo i ciężko westchnęła.
– Nie wiem… Może po prostu jestem zmęczona tym życiem… Może łatwiej mi zrzucić winę na ciebie niż przyznać się do własnych błędów…
Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach łzy.
Dziś siedzę sama w swoim pokoju i zastanawiam się: czy kiedykolwiek będziemy potrafiły rozmawiać bez wzajemnych oskarżeń? Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie czuć do niego żal?
A może czasem trzeba postawić granicę nawet wobec najbliższych? Jak wy radzicie sobie z poczuciem winy wobec rodziny? Czy można być szczęśliwym bez ciągłego udowadniania swojej wartości?