Między pokoleniami: Gorzka cena rodzinnych tajemnic
— O rany, córciu, już nie mam siły z tymi dzieciakami! Zupełnie mnie wykończyły! — mama zadzwoniła do mnie zalana łzami, nie mogąc znieść zachowania wnuków mojej starszej siostry. — Marysiu, nie daję już rady! — Jej głos drżał, a w słuchawce słychać było łkanie. — Te dzieci zupełnie mnie nie słuchają! Mówię: nie podchodźcie do piekarnika, a oni i tak robią swoje. Krzyczą, biegają, rzucają zabawkami… Ja już nie wiem, co robić!
Zamarłam. Zawsze myślałam o mamie jako o opoce naszej rodziny — kobiecie, która przetrwała wszystko: śmierć taty, moją chorobę w dzieciństwie, rozwód siostry. Ale teraz jej głos był złamany, jakby ktoś wyciągnął z niej całą siłę. Poczułam narastającą panikę. Przecież to nie ja powinnam rozwiązywać ten problem — to dzieci mojej siostry, Agaty! Ale Agata od miesięcy pracowała za granicą, zostawiając swoje pociechy pod opieką mamy. Ja miałam własne życie, pracę w szkole i ledwo wiązałam koniec z końcem.
— Mamo, uspokój się… — zaczęłam niepewnie, ale ona przerwała mi szlochem.
— Marysiu, ja naprawdę nie wiem, co robić! One mnie nie słuchają! Krzyczę na nie, a one tylko się śmieją! Ja już nie mam siły… — głos jej się załamał.
W tle słyszałam wrzaski dzieci. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystko i pojechać do niej, ale wiedziałam, że to nie rozwiąże problemu. Przecież to nie pierwszy raz. Od miesięcy mama narzekała na wnuki Agaty: że są niegrzeczne, że nie potrafi ich okiełznać, że czuje się coraz gorzej fizycznie i psychicznie.
Położyłam słuchawkę i przez dłuższą chwilę siedziałam w ciszy. W głowie kłębiły mi się myśli: „Dlaczego to wszystko spada na mamę? Dlaczego Agata nie może wrócić choć na chwilę? Dlaczego ja muszę być tą odpowiedzialną?” Zawsze byłam tą „drugą” córką — spokojną, rozsądną, tą, która nigdy nie sprawiała kłopotów. Agata była oczkiem w głowie mamy: piękna, przebojowa, zawsze miała wszystko podane na tacy. Ale kiedy życie ją przycisnęło — rozwód, długi — uciekła za granicę i zostawiła swoje dzieci.
Wieczorem zadzwoniłam do Agaty. Odebrała po kilku sygnałach.
— Cześć, Maryśka! Co tam?
— Agata, musimy pogadać. Mama jest na skraju załamania nerwowego przez twoje dzieci. Nie radzi sobie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Przesadzasz. Mama zawsze przesadza. Dzieci są żywe, to wszystko.
— Nie przesadzam! Słyszałam ją dzisiaj — płakała do słuchawki! Ty w ogóle rozumiesz, co się tu dzieje?
Agata westchnęła ciężko.
— Marysia… Ja tu haruję po dwanaście godzin dziennie. Nie mogę teraz wrócić. Poza tym mama zawsze dawała sobie radę.
Poczułam wściekłość.
— Ale teraz już nie daje rady! To twoje dzieci! Może powinnaś pomyśleć o tym, żeby je zabrać do siebie albo znaleźć inną opiekę?
— Nie stać mnie na to! — krzyknęła Agata. — Poza tym mama sama się zgodziła!
Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się bezsilna i wściekła jednocześnie. Z jednej strony rozumiałam Agatę — życie ją nie oszczędziło. Z drugiej strony widziałam mamę, która coraz bardziej gaśnie w oczach.
Następnego dnia pojechałam do mamy. Otworzyła mi drzwi blada i zmęczona. W salonie panował chaos: zabawki porozrzucane wszędzie, dzieciaki biegały jak szalone.
— Marysiu… — wyszeptała mama i przytuliła mnie mocno.
Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. Mama mówiła cicho:
— Ja już naprawdę nie mam siły… Boję się, że coś im zrobię ze złości… Krzyczę na nie coraz częściej… Potem mam wyrzuty sumienia… Ale one mnie nie słuchają!
Patrzyłam na nią i widziałam kobietę złamaną przez życie. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo: mama zawsze była silna, nigdy nie płakała przy nas. Teraz była cieniem samej siebie.
Wieczorem długo rozmawiałyśmy o wszystkim: o Agacie, o dzieciach, o tym, jak bardzo mama czuje się samotna i bezużyteczna. Powiedziała mi coś, czego nigdy wcześniej nie słyszałam:
— Wiesz, Marysiu… Czasem żałuję, że tak bardzo pomagałam Agacie. Może gdyby musiała sama sobie radzić, nauczyłaby się odpowiedzialności? A tak… wszyscy myślą tylko o sobie.
Te słowa bolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Wiedziałam jednak, że miała rację.
Przez kolejne dni próbowałam rozmawiać z Agatą jeszcze kilka razy. Bez skutku. Mama coraz częściej mówiła o zmęczeniu i bólu głowy. Pewnego dnia znalazłam ją płaczącą w łazience.
— Marysiu… Ja już naprawdę nie mogę…
Wtedy podjęłam decyzję: musimy znaleźć pomoc z zewnątrz. Zaczęłam szukać opiekunki do dzieci — choć wiedziałam, że nas na to nie stać. Rozmawiałam z sąsiadkami, pytałam w szkole. W końcu znalazłam starszą panią z sąsiedztwa — panią Zofię — która zgodziła się przychodzić na kilka godzin dziennie za niewielką opłatą.
Mama odetchnęła z ulgą. Dzieci powoli zaczęły się uspokajać — pani Zofia miała anielską cierpliwość i doświadczenie.
Agata była wściekła, gdy dowiedziała się o wszystkim:
— Jak mogłyście zatrudnić obcą osobę?! To moje dzieci!
— Ale to ty ich tu nie wychowujesz! — wybuchłam pierwszy raz w życiu.
Po tej rozmowie długo płakałam. Wiedziałam jednak, że zrobiłyśmy dobrze.
Dziś patrzę na mamę i widzę w niej dawny blask. Dzieci powoli uczą się szacunku do dorosłych. Agata przestała dzwonić na kilka tygodni — może obrażona, może zawstydzona.
Czasem zastanawiam się: czy rodzina naprawdę jest najważniejsza? Czy pomagając bliskim za wszelką cenę nie krzywdzimy samych siebie? Czy można być dobrą córką i jednocześnie zadbać o własne granice?
Może każdy z nas musi kiedyś powiedzieć „dość” — nawet jeśli boli.