Między pokoleniami: Gorzka cena opieki

– Może lepiej, jeśli babcia odejdzie i zgubi się? – z wyzwaniem powiedziała Maja, patrząc mi prosto w oczy. Zamarłam z filiżanką herbaty w dłoni. W kuchni pachniało jeszcze świeżym chlebem, ale powietrze zgęstniało od napięcia. Kasia, moja starsza córka, tylko przewróciła oczami i westchnęła ciężko.

– Słuchaj, no, może babcia sobie pójdzie i się zgubi? Wszystkim będzie lepiej – rzuciła wyzywająco Kasia, podnosząc głos. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, ale zamiast tego tylko cicho poprosiłam:

– Kasia, zamknij drzwi, dobrze?

Zmęczonym głosem wstałam od stołu. Czułam się jak cień samej siebie – zmęczona, rozbita, rozdarta między obowiązkiem a miłością. Babcia Zosia siedziała w swoim fotelu przy oknie i patrzyła na świat z nieobecnym uśmiechem. Czasem mam wrażenie, że jej już tu nie ma – że została tylko powłoka, a jej dusza błąka się gdzieś daleko.

– Mamo, ile można? Teraz już do końca życia będziesz mi o tym przypominać? – Kasia była urażona. Miała piętnaście lat i bunt w oczach.

– Nie do końca życia, tylko dopóki babcia z nami mieszka – odpowiedziałam spokojniej, niż czułam. Ale w środku wrzałam.

Mąż, Tomek, wrócił późno z pracy. Wszedł do kuchni i od razu poczuł napięcie.

– Co się znowu stało? – zapytał z rezygnacją.

– Nic nowego. Dziewczyny mają dość babci – odpowiedziałam gorzko.

Tomek podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

– Może powinniśmy rozważyć dom opieki? – szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałam.

Popatrzyłam na niego ze łzami w oczach.

– Obiecałam mamie, że nigdy jej tam nie oddam…

Tomek westchnął i wyszedł z kuchni. Zostałam sama z własnymi myślami i poczuciem winy.

Nocą nie mogłam spać. Słyszałam szuranie kapci babci na korytarzu. Wstałam i zobaczyłam ją przy drzwiach wejściowych.

– Zosiu, gdzie idziesz? – zapytałam łagodnie.

– Do domu… muszę do domu… – mamrotała babcia.

Objęłam ją delikatnie i zaprowadziłam z powrotem do łóżka. Przykryłam ją kocem i pogładziłam po siwych włosach. Przez chwilę patrzyła na mnie z błyskiem rozpoznania w oczach.

– Jesteś moją córeczką? – spytała cicho.

– Tak, mamo. Jestem tu…

Rano wszystko wróciło do normy – czyli do chaosu. Dziewczyny kłóciły się o łazienkę, Tomek szukał kluczyków do samochodu, a ja próbowałam ogarnąć śniadanie i podać babci leki.

– Mamo, ona znowu nasikała na dywan! – krzyczała Maja z obrzydzeniem.

Zacisnęłam zęby. Ile jeszcze wytrzymam?

Po południu przyszła sąsiadka pani Basia.

– Jak sobie radzicie? – zapytała współczująco.

Chciałam odpowiedzieć: „Nie radzimy sobie”, ale tylko się uśmiechnęłam blado.

– Jakoś dajemy radę…

Pani Basia spojrzała na mnie uważnie.

– Nie możesz wszystkiego brać na siebie. Dziewczyny też muszą pomagać.

Pokiwałam głową, ale wiedziałam swoje. Każda prośba o pomoc kończyła się awanturą lub obrażonym milczeniem. Dziewczyny były coraz bardziej zamknięte w sobie. Czułam się jak więzień własnego domu.

Wieczorem usiadłyśmy razem przy stole. Chciałam spróbować porozmawiać szczerze.

– Dziewczyny… wiem, że jest wam ciężko z babcią. Mi też nie jest łatwo. Ale to nasza rodzina…

Kasia spojrzała na mnie z wyrzutem:

– A co z nami? My już się nie liczymy?

Zatkało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Liczycie się bardzo… Ale babcia potrzebuje nas teraz najbardziej…

Maja wstała gwałtownie od stołu.

– Ja już tego nie wytrzymam! Nienawidzę tego domu!

Trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Kasia poszła za nią bez słowa.

Zostałam sama przy stole. Poczułam się jak najgorsza matka świata. Czy naprawdę muszę wybierać między matką a dziećmi?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Ela z Gdańska.

– Może zabiorę mamę na jakiś czas do siebie? Odpoczniecie trochę…

Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Czy to znaczy, że jestem słaba?

Wieczorem powiedziałam dziewczynom o propozycji ciotki Eli.

– Super! – krzyknęła Maja. – Może wreszcie będzie normalnie!

Kasia tylko wzruszyła ramionami.

Przez kolejne dni przygotowywałyśmy babcię do wyjazdu. Pakowałyśmy jej rzeczy, tłumaczyłyśmy wszystko po sto razy. Babcia była niespokojna, nie rozumiała, co się dzieje.

W dniu wyjazdu żegnałyśmy ją na dworcu PKP. Babcia patrzyła na mnie błędnym wzrokiem.

– Wracaj szybko… – szepnęłam jej do ucha.

Gdy pociąg odjechał, poczułam ulgę zmieszaną z pustką. W domu było ciszej niż zwykle. Dziewczyny od razu rozsiadły się przed komputerami i telefonami. Przez chwilę miałam nadzieję, że wszystko wróci do normy…

Ale po kilku dniach zaczęło mi brakować nawet tych nocnych spacerów babci po korytarzu. Zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Czy zrobiłam dobrze?

Któregoś wieczoru usiadłyśmy razem przy stole – ja i dziewczyny. Spojrzałyśmy na siebie inaczej niż zwykle.

– Mamo… przepraszam za to wszystko… – powiedziała cicho Kasia.

Objęłam ją mocno i rozpłakałyśmy się obie.

Dziś wiem jedno: rodzina to nieustanny wybór między sobą a innymi. Czy można kochać wszystkich tak samo mocno? Czy zawsze trzeba wybierać? Czasem myślę, że najtrudniejsze pytania zostają bez odpowiedzi…