Między młotem a kowadłem: Jak przetrwać codzienność z matką na emeryturze
– Znowu siedzisz przy tym komputerze? – głos mamy przeszył ciszę jak nóż. Nawet nie musiałam się odwracać, żeby zobaczyć jej zaciśnięte usta i zmarszczone brwi. Słyszałam to już tyle razy, że mogłabym odtworzyć jej minę z zamkniętymi oczami.
– Mamo, pracuję – odpowiedziałam, starając się, by mój głos nie drżał. – To nie jest zabawa.
– Praca, praca… A kto ci obiad ugotuje? Kto posprząta? Ty nawet nie zauważasz, że firanki są brudne! – Jej słowa spadały na mnie jak grad. Czułam, jak narasta we mnie frustracja, ale wiedziałam, że jeśli podniosę głos, znów usłyszę, że jestem niewdzięczna.
Odkąd mama przeszła na emeryturę, nasz dom stał się polem bitwy. Kiedyś wychodziła rano do pracy, wracała zmęczona i marzyła tylko o ciszy. Teraz cisza ją przeraża. Chodzi po mieszkaniu jak duch, szukając sobie zajęcia – a najczęściej znajduje je w moim życiu.
Mam na imię Agata. Mam trzydzieści dwa lata i od zawsze mieszkałam z mamą w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Tata odszedł, gdy miałam dziewięć lat – wtedy mama była dla mnie wszystkim. Teraz czuję się jakby była wszystkim… i jeszcze więcej.
Kiedyś myślałam, że emerytura to czas odpoczynku, spełniania marzeń. Mama mówiła: „Jak już nie będę musiała pracować, zacznę żyć!” Ale życie okazało się inne niż w jej wyobrażeniach. Przyjaciółki mają wnuki, ona ma mnie – dorosłą córkę, która nie spełniła jej marzeń o rodzinie.
– Agata, kiedy ty sobie w końcu kogoś znajdziesz? – pytała niemal codziennie. – Ja w twoim wieku już miałam ciebie!
– Mamo, czasy się zmieniły – odpowiadałam cierpliwie. Ale ona tylko przewracała oczami.
W pracy jestem doceniana. Mam własny pokój, szefową, która mnie szanuje i koleżanki, z którymi mogę się pośmiać przy kawie. Ale kiedy wracam do domu, czuję się jak dziecko. Mama czeka z listą uwag: „Nie kupiłaś mleka”, „Znowu zostawiłaś buty na środku”, „Nie zadzwoniłaś do cioci Zosi”.
Czasem próbuję z nią rozmawiać. Tłumaczę, że mam swoje życie, swoje sprawy. Ale ona nie słucha. – Ja tylko chcę dla ciebie dobrze – powtarza jak mantrę.
Pewnego wieczoru wróciłam późno z pracy. Byłam wykończona po całym dniu spotkań i marzyłam tylko o gorącej kąpieli. Wchodzę do kuchni, a tam mama siedzi przy stole z miną męczennicy.
– Nie mogłam się do ciebie dodzwonić! – zaczęła od progu.
– Miałam wyciszony telefon na spotkaniu – odpowiedziałam zmęczonym głosem.
– A gdyby coś się stało? Gdyby mnie coś zabolało? Nawet nie pomyślisz!
Zacisnęłam pięści pod stołem. Chciałam krzyczeć: „Mamo, mam prawo do własnego życia!” Ale zamiast tego tylko westchnęłam i poszłam do łazienki.
Woda szumiała w wannie, a ja płakałam cicho do kafelków. Czułam się winna – bo przecież mama jest sama, bo przecież mnie wychowała, bo przecież powinnam być wdzięczna. Ale jednocześnie miałam ochotę uciec gdzieś daleko, gdzie nikt nie będzie mnie rozliczał z każdego kroku.
Następnego dnia zadzwoniła do mnie Anka, moja przyjaciółka ze studiów.
– Agata, musisz coś z tym zrobić – powiedziała stanowczo. – Przecież ty się dusisz!
– Ale jak? – zapytałam bezradnie. – Przecież nie zostawię jej samej…
– Może powinnaś porozmawiać z kimś profesjonalnym? Psycholog? Albo chociaż grupa wsparcia?
Pomyślałam o tym długo. W końcu zapisałam się na konsultację w poradni rodzinnej. Psycholożka słuchała mnie uważnie przez godzinę.
– Pani Agato – powiedziała na koniec – pani mama przeżywa kryzys tożsamości po przejściu na emeryturę. Ale pani też ma prawo do własnych granic.
Wracałam do domu z mieszanymi uczuciami. Czy naprawdę mogę postawić granice? Czy to nie egoizm?
Wieczorem usiadłam z mamą przy stole.
– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęłam drżącym głosem.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– O czym?
– O nas… O tym, że obie potrzebujemy trochę przestrzeni. Że ja muszę mieć czas dla siebie i swoich spraw…
Przez chwilę milczała. Potem westchnęła ciężko.
– Myślisz, że ja tego nie wiem? Ale co mam robić całymi dniami? Wszystkie koleżanki mają wnuki albo ogródki działkowe… A ja mam tylko ciebie.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach strach i samotność zamiast złości.
– Może spróbujesz znaleźć jakieś zajęcia? Klub seniora? Warsztaty?
Pokręciła głową.
– To nie dla mnie…
Ale kilka dni później zobaczyłam ulotkę klubu seniora leżącą na jej biurku. Nie powiedziała nic, ale wiedziałam, że coś się zmienia.
Od tamtej rozmowy jest trochę lepiej. Mama czasem wychodzi na spotkania z innymi emerytkami. Ja uczę się mówić „nie” bez poczucia winy. Ale każdego dnia walczę ze sobą: czy robię wystarczająco dużo? Czy jestem dobrą córką?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można kochać kogoś i jednocześnie chcieć od niego uciec? Czy jestem egoistką, jeśli chcę mieć własne życie?
A wy? Jak radzicie sobie z rodzinnymi oczekiwaniami i własnymi potrzebami?