Między młotem a kowadłem: Gdy praca i rodzina rozrywają mnie na strzępy

– Mamo, błagam cię, tylko ten jeden raz. – Mój głos drżał, a w oczach miałam łzy. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż bolały mnie palce. – Nie mogę, Marto. Mam swoje sprawy. – Głos mamy był chłodny, nieustępliwy. – Ale ja naprawdę nie mam już wyjścia! – wykrzyknęłam, czując, jak narasta we mnie panika. – Muszę iść do pracy, nie mogę znowu wziąć wolnego. Szef już patrzy na mnie jak na zakałę zespołu.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej cichy oddech i szum telewizora w tle. – Musisz sobie radzić sama, tak jak ja kiedyś – powiedziała w końcu. – Nie mogę być twoją niańką.

Oparłam się o blat i pozwoliłam łzom popłynąć. Michaś bawił się w pokoju obok, nieświadomy tego, że jego mama właśnie się rozpada. Miałam 32 lata, samotnie wychowywałam czteroletniego synka i od dwóch miesięcy walczyłam o utrzymanie stanowiska w agencji reklamowej. Po rozwodzie z Pawłem zostałam z kredytem na mieszkanie i dzieckiem, które kocham nad życie, ale które czasem wydaje się być ciężarem nie do uniesienia.

Mama zawsze była twarda. Wychowywała mnie sama po śmierci taty, pracowała na dwie zmiany w szpitalu i nigdy nie prosiła nikogo o pomoc. Ale ja nie jestem nią. Potrzebuję wsparcia, choćby od czasu do czasu. Tymczasem ona zamknęła się w swoim świecie: ogródki działkowe, spotkania z koleżankami, seriale. Dla wnuka zawsze znajdzie wymówkę: „jestem zmęczona”, „bolą mnie plecy”, „mam już plany”.

W pracy czuję się jak intruz. Koleżanki patrzą na mnie z politowaniem, kiedy po raz kolejny proszę o wcześniejsze wyjście albo odbieram telefon od przedszkolanki. Szefowa, pani Grażyna, rzuca mi krótkie spojrzenia znad okularów: „Marta, musimy być dyspozycyjni. Jeśli nie dasz rady, będziemy musieli poszukać kogoś innego”. Każde takie zdanie wbija mi się w serce jak nóż.

Wieczorami siadam na kanapie i patrzę na śpiącego Michasia. Czasem płaczę po cichu, żeby nie słyszał. Czuję się winna – wobec niego, wobec siebie, wobec mamy. Czy jestem złą matką, bo zostawiam go w przedszkolu do zamknięcia? Czy jestem złą córką, bo oczekuję od mamy więcej niż ona może mi dać?

Pewnego dnia wszystko się posypało. Michaś dostał gorączki w przedszkolu. Zadzwonili do mnie tuż przed ważną prezentacją dla klienta. Wybiegłam z biura bez słowa wyjaśnienia. W drodze do przedszkola dzwoniłam do mamy – bez skutku. Odebrała dopiero wieczorem: „Nie mogłam odebrać, byłam u fryzjera”.

Wróciłam do domu z płaczącym synkiem na rękach i poczułam się kompletnie sama na świecie. Zadzwoniła szefowa: „Marta, musimy poważnie porozmawiać jutro rano”.

Tej nocy nie spałam ani minuty. W głowie kłębiły mi się myśli: co zrobię, jeśli stracę pracę? Jak spłacę kredyt? Jak zapewnię Michasiowi wszystko, czego potrzebuje? Czy powinnam była zostać z Pawłem dla dobra dziecka? Ale przecież tamtego życia nie dało się już uratować.

Rano mama zadzwoniła pierwsza.
– Jak Michaś?
– Ma gorączkę. Nie wiem, czy dam radę pójść dziś do pracy.
– No widzisz… Ja też byłam kiedyś w takiej sytuacji – powiedziała sucho.
– Mamo… Dlaczego nie możesz mi pomóc? – zapytałam cicho.
– Bo musisz nauczyć się radzić sobie sama. Inaczej nigdy nie będziesz silna.

Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam wściekłość i żal jednocześnie. Przecież to nie jest sprawiedliwe! Dlaczego ona może być dla mnie taka surowa? Czy naprawdę pomoc babci to dziś luksus?

W pracy dostałam wypowiedzenie. Szefowa powiedziała: „To nie jest miejsce dla samotnych matek” – i nawet nie próbowała tego ukryć.

Przez kolejne dni żyłam jak we śnie. Michaś powoli dochodził do siebie, a ja szukałam pracy przez internet, rozsyłałam CV i modliłam się o cud. Mama nie dzwoniła przez tydzień.

W końcu przyszła do nas niespodziewanie. Stała w drzwiach z torbą pełną owoców i czekoladą dla Michasia.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Może mogłabym go dziś zabrać na spacer?
Patrzyłam na nią długo, nie wiedząc co powiedzieć.
– Mamo… Ja już nie wiem, czy potrafię ci zaufać.
Usiadła obok mnie i po raz pierwszy od lat zobaczyłam łzy w jej oczach.
– Bałam się… że jeśli ci pomogę za bardzo, to będziesz taka jak ja: samotna i zgorzkniała.
– Ale ja już jestem samotna – wyszeptałam.
Przytuliłyśmy się mocno i obie płakałyśmy długo.

Dziś wiem jedno: czasem najtrudniej poprosić o pomoc tych, których kochamy najbardziej. I czasem oni też boją się nam jej udzielić.

Czy można być dobrą matką i dobrą córką jednocześnie? A może każda z nas musi najpierw nauczyć się być dobrą dla samej siebie?