Między miłością a zazdrością: Moja walka o miejsce w rodzinie mojego męża
– Znowu zostawiłaś swoje buty na środku korytarza! – wykrzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. Głos odbił się echem po naszym małym mieszkaniu w bloku na warszawskim Ursynowie. Stałam w progu kuchni, patrząc na Zosię, córkę mojego męża, która właśnie wróciła ze szkoły. Miała dwanaście lat i spojrzała na mnie z mieszaniną obojętności i wyzwania.
– Przepraszam – rzuciła cicho, ale nie ruszyła się z miejsca.
W tej chwili poczułam, jak narasta we mnie frustracja. To nie była pierwsza taka sytuacja. Odkąd zamieszkała z nami pół roku temu, nasze życie zamieniło się w niekończący się ciąg nieporozumień i spięć. Zosia była córką mojego męża, Pawła, z jego pierwszego małżeństwa. Jej matka wyjechała do Niemiec z nowym partnerem i zostawiła dziewczynkę pod opieką ojca. Paweł był rozdarty między pracą a próbą bycia dobrym ojcem, a ja… Ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Kiedy Paweł wracał wieczorem do domu, starałam się być miła, uśmiechać się i udawać, że wszystko jest w porządku. Ale wystarczyło jedno spojrzenie na Zosię, by cała moja fasada runęła. Czułam się zazdrosna o ich relację, o to, że ona zawsze była dla niego najważniejsza. Nawet kiedy próbowałam z nią rozmawiać, odpowiadała półsłówkami albo zamykała się w swoim pokoju.
Pewnego wieczoru, kiedy Paweł usiadł obok mnie na kanapie, zebrałam się na odwagę.
– Paweł… Może Zosia mogłaby pojechać na jakiś czas do twojej mamy? Wiesz, wakacje się zbliżają, a ona pewnie chętnie spędziłaby trochę czasu na wsi…
Paweł spojrzał na mnie zdziwiony.
– Myślałem, że chcesz spróbować się z nią dogadać. Przecież to twoja propozycja była, żeby zamieszkała z nami.
Zacisnęłam dłonie na poduszce.
– Tak, ale… To trudniejsze niż myślałam. Ona mnie nie akceptuje. Ja… Ja chyba też nie potrafię jej zaakceptować.
Paweł westchnął ciężko i przez chwilę milczał.
– To dziecko. Straciła matkę, dom… Potrzebuje nas obu.
Poczułam ukłucie winy, ale zaraz potem ogarnęła mnie fala złości. Dlaczego to ja mam się poświęcać? Dlaczego nikt nie pyta mnie o zdanie?
Następnego dnia rano Zosia znów spóźniła się do szkoły. Siedziała przy stole i bezmyślnie mieszała łyżką w płatkach. Patrzyłam na nią i próbowałam sobie przypomnieć, jak to jest być dzieckiem porzuconym przez matkę. Ale zamiast współczucia czułam tylko irytację.
– Zosia, może chciałabyś pojechać do babci na wakacje? – zapytałam, starając się brzmieć naturalnie.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– A ty chcesz się mnie pozbyć?
Zatkało mnie. Nie spodziewałam się takiej bezpośredniości.
– Nie… Po prostu myślałam, że fajnie byłoby spędzić trochę czasu na wsi…
– Nie chcę jechać do babci – odpowiedziała stanowczo i wyszła z kuchni.
Przez cały dzień chodziłam rozdrażniona. W pracy nie mogłam się skupić, a koleżanki pytały, czy wszystko u mnie w porządku. Kiedy wróciłam do domu, Paweł czekał na mnie w kuchni.
– Zosia powiedziała mi o waszej rozmowie – zaczął spokojnie. – Wiem, że jest ci ciężko. Ale ona naprawdę potrzebuje poczucia bezpieczeństwa.
– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też potrzebuję poczucia bezpieczeństwa. Chcę mieć dom, w którym czuję się dobrze.
Paweł objął mnie ramieniem.
– Wiem. Ale musimy to przejść razem.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę w stanie zaakceptować Zosię. Czy ona kiedykolwiek zaakceptuje mnie? Czy zawsze będziemy dla siebie obcymi ludźmi pod jednym dachem?
Kilka dni później wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Zosia wróciła ze szkoły zapłakana. Ktoś wyśmiał ją za to, że mieszka z macochą i że matka ją zostawiła. Siedziała skulona na łóżku i płakała cicho. Weszłam do jej pokoju i przez chwilę stałam niezręcznie przy drzwiach.
– Zosia… – zaczęłam niepewnie. – Przykro mi, że cię to spotkało.
Nie odpowiedziała, ale nie wyrzuciła mnie też za drzwi. Usiadłam obok niej i po raz pierwszy odważyłam się ją objąć. Drżała cała, ale nie odsunęła się ode mnie.
Tego wieczoru długo rozmawiałyśmy o szkole, o jej mamie, o tym, jak bardzo czuje się samotna. Po raz pierwszy poczułam coś więcej niż irytację – poczułam współczucie i odpowiedzialność.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy prawdziwą rodziną. Ale wiem jedno: nie da się nikogo zmusić do miłości ani akceptacji – ani siebie samej, ani drugiego człowieka. Może czasem trzeba po prostu spróbować być dla siebie dobrym człowiekiem?
Czy można nauczyć się kochać cudze dziecko? Czy można znaleźć szczęście w rodzinie patchworkowej? Czasem sama nie znam odpowiedzi.