Mąż powiedział mi, że nie jestem dobrą żoną – bo tak uzgodnił z mamą. Ta rozmowa zmieniła wszystko.
– Kasia, rozmawiałem z mamą i… doszliśmy do wniosku, że nie jesteś dobrą gospodynią.
To zdanie rozbrzmiewało w mojej głowie jak dzwon. Stałam w kuchni, trzymając w ręku nóż do krojenia chleba, a chleb rozsypywał się na blacie, jakby i on nie wytrzymał napięcia. Spojrzałam na Michała, mojego męża od ośmiu lat. Jego twarz była poważna, jakby właśnie ogłaszał wyrok. Za oknem padał deszcz, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi kubeł zimnej wody na głowę.
– Co ty powiedziałeś? – zapytałam cicho, ledwo słysząc własny głos.
– No… mama uważa, że dom jest zaniedbany, obiad nie zawsze jest na czas, a dzieci chodzą w pogniecionych ubraniach. I… ja też tak myślę – dodał po chwili ciszy.
W tej jednej chwili poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Ale przecież codziennie rano wstaję pierwsza, szykuję śniadania dla Zosi i Antka, potem biegnę do pracy w urzędzie miasta, wracam po południu, gotuję obiad, ogarniam pranie, zakupy… Czasem nie mam siły nawet usiąść. A Michał? On wraca z pracy i siada przed telewizorem.
– Michał, czy ty naprawdę myślisz, że jestem złą żoną? – zapytałam drżącym głosem.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem… Może mogłabyś się bardziej postarać? Mama zawsze miała wszystko pod kontrolą. U nas w domu nigdy nie było bałaganu.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przez chwilę chciałam krzyczeć, ale tylko zacisnęłam pięści.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i analizowałam każdą swoją decyzję. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy powinnam być jak jego mama – pani Teresa, która całe życie poświęciła rodzinie i nigdy nie pracowała zawodowo?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa.
– Kasiu, Michał mówił mi o waszych problemach. Wiesz… kobieta powinna dbać o dom. Mężczyzna musi mieć spokój po pracy. Może powinnaś mniej pracować?
Zacisnęłam zęby.
– Pani Tereso, ja też pracuję. Nie chcę rezygnować z siebie.
– Ale dzieci potrzebują matki w domu. Michał potrzebuje żony, która zadba o niego. Tak było u nas i jakoś się udało.
Po tej rozmowie czułam się jeszcze gorzej. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Zosia zapytała mnie któregoś wieczoru:
– Mamo, dlaczego płaczesz?
Przytuliłam ją mocno.
– Czasem dorośli też mają trudne dni, kochanie.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa zwróciła mi uwagę:
– Kasiu, co się dzieje? Zawsze byłaś taka sumienna.
Nie umiałam odpowiedzieć. W domu Michał coraz częściej milczał albo rzucał kąśliwe uwagi. Zaczęłam unikać jego dotyku. W weekendy teściowa wpadała „pomóc”, ale tak naprawdę tylko patrzyła mi na ręce i komentowała:
– Ojej, znowu kurz na półkach…
Czułam się jak służąca we własnym domu. Pewnego dnia nie wytrzymałam i wybuchłam:
– Michał! Czy ty widzisz, ile robię? Czy ty widzisz mnie w ogóle?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Przesadzasz. Inne kobiety dają radę.
Wtedy coś we mnie pękło.
Zaczęłam rozmawiać z koleżankami z pracy. Okazało się, że nie jestem sama. Basia opowiedziała mi o swoim mężu, który nigdy nie pomaga w domu. Marta przyznała się do łez po nocach przez wieczne pretensje teściowej.
Pewnego dnia poszłam do psychologa. Bałam się przyznać nawet przed sobą, że potrzebuję pomocy.
– Pani Kasiu – powiedziała terapeutka – gdzie jest pani granica? Czyje oczekiwania pani spełnia?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Zaczęłam pisać dziennik. Każdego dnia zapisywałam swoje uczucia: złość, smutek, bezsilność… ale też drobne radości – uśmiech Zosi, laurka od Antka.
Po kilku tygodniach zaczęłam stawiać granice. Kiedy teściowa znów zaczęła komentować mój dom, powiedziałam spokojnie:
– Pani Tereso, to jest mój dom i będę go prowadzić po swojemu.
Michał był zszokowany moją zmianą. Próbował mnie przekonać do powrotu do „normalności”, ale ja już nie chciałam być tłem dla jego oczekiwań.
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. W końcu zaproponowałam terapię małżeńską. Michał odmówił.
– Nie będę chodził do żadnych psychologów! To twoja wina!
Pewnego wieczoru spakowałam walizkę i pojechałam z dziećmi do mamy na kilka dni. Potrzebowałam oddechu.
Mama przytuliła mnie mocno:
– Kasiu, jesteś dobrą matką i żoną. Ale najpierw musisz być dobra dla siebie.
Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Zrozumiałam, że nie muszę być idealna według czyichś standardów.
Dziś nadal szukam odpowiedzi: gdzie kończy się miłość do rodziny, a zaczyna poświęcenie siebie? Czy można być szczęśliwą żoną i matką bez rezygnowania z własnych marzeń?
A może każda z nas musi sama wyznaczyć swoje granice? Co wy o tym myślicie?