Mam dość bycia podporą dla rodziny – ile jeszcze mogę znieść?
– Agnieszka, pożyczysz mi jeszcze dwieście złotych? – głos mojej siostry, Magdy, rozbrzmiewał w słuchawce z tą samą nutą desperacji, którą słyszałam już setki razy. Siedziałam na kuchennym krześle, patrząc na stertę rachunków i pustą lodówkę. Właśnie wróciłam z pracy po dwunastu godzinach na kasie w markecie. Zmęczenie ściskało mnie za gardło, a mimo to czułam, że nie mogę jej odmówić. Przecież to moja rodzina.
– Magda, naprawdę nie mam już z czego – odpowiedziałam cicho, ale ona już zaczynała płakać. – Dzieci nie mają co jeść, a Zbyszek znowu stracił robotę…
Zawsze to samo. Od lat jestem dla nich bankomatem. Mama dzwoni po pieniądze na leki, brat na spłatę kolejnej chwilówki, a Magda… Magda zawsze ma jakiś dramat. Próbowałam im pomagać, organizować pracę, szukać rozwiązań. Ale oni wolą narzekać i czekać na cud. Czasem mam wrażenie, że gdyby nie ja, wszyscy by się rozpadli.
Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu wierzyłam, że mogę coś zmienić. Po śmierci taty wszystko się posypało. Mama przestała wychodzić z domu, brat rzucił szkołę i zaczął zadawać się z szemranym towarzystwem. Magda zaszła w ciążę z chłopakiem, który uciekł przy pierwszej okazji. Wtedy obiecałam sobie, że ich nie zostawię. Pracowałam na dwa etaty, rezygnowałam ze swoich marzeń, żeby tylko im pomóc.
Ale ile można? Ile razy można słuchać tych samych wymówek? „Nie ma pracy w naszym mieście”, „Zbyszek miał pecha”, „Dzieci chore”… A potem widzę zdjęcia na Facebooku – Magda z papierosem na balkonie, brat z kolegami pod sklepem. Mama narzeka na zdrowie, ale nie chce iść do lekarza ani na rehabilitację.
W zeszłym miesiącu postanowiłam postawić granicę. Powiedziałam: „Nie dam wam więcej pieniędzy. Pomogę znaleźć pracę, mogę załatwić rozmowę kwalifikacyjną w sklepie obok.” Magda obraziła się na dwa tygodnie. Brat przestał odbierać telefony. Mama płakała i mówiła, że jestem bez serca.
Wtedy zaczęły się wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście jestem złą córką? Może powinnam dawać więcej? Ale potem wracam do pustego mieszkania i widzę swoje odbicie w lustrze – zmęczoną kobietę po trzydziestce, która nigdy nie była na wakacjach i nie kupiła sobie nowej sukienki od lat.
Kilka dni temu Magda przyszła do mnie z dziećmi. Były głodne i brudne. Zrobiłam im kanapki, dałam ubrania po znajomych dzieciach. Magda siedziała przy stole i narzekała: – Ty to masz dobrze, zawsze sobie poradzisz. Ja nie mam tyle szczęścia.
Zacisnęłam zęby. – To nie szczęście, Magda. To ciężka praca.
Spojrzała na mnie z wyrzutem. – Łatwo ci mówić.
Chciałam krzyczeć. Chciałam jej powiedzieć, ile mnie to wszystko kosztuje – ile nocy przepłakałam ze strachu o rachunki, ile razy musiałam wybierać między obiadem a lekiem dla mamy. Ale wiedziałam, że ona tego nie zrozumie.
Wieczorem zadzwoniła mama. – Agnieszka, czemu jesteś taka zimna dla rodzeństwa? Przecież rodzina jest najważniejsza.
Rodzina… To słowo brzmi dla mnie jak wyrok. Czy naprawdę muszę poświęcać całe swoje życie dla innych? Czy ktoś kiedyś zapytał mnie, czego ja chcę?
Ostatnio coraz częściej myślę o wyjeździe za granicę. Może tam zacznę od nowa? Może tam nikt nie będzie ode mnie niczego oczekiwał? Ale wtedy widzę oczy mojej mamy i dzieci Magdy…
Czuję się rozdarta między lojalnością a własnym szczęściem. Czy jestem egoistką? Czy mam prawo powiedzieć „dość”?
Czasem marzę o tym, żeby ktoś zatroszczył się o mnie. Żeby ktoś zapytał: „Agnieszka, jak się czujesz? Czego potrzebujesz?” Ale wiem, że to się nie wydarzy.
Dziś wieczorem siedzę sama przy stole i patrzę na telefon. Wiem, że zaraz ktoś zadzwoni z kolejną prośbą o pomoc. I wiem też, że jeśli odmówię – poczuję się winna przez cały tydzień.
Czy naprawdę jestem zobowiązana do nieskończonego poświęcenia? Czy rodzina daje prawo do wykorzystywania drugiego człowieka?
Może czas w końcu pomyśleć o sobie… Ale czy będę umiała żyć z tym wyborem?