Krzyk pasierbicy boli bardziej niż nóż – historia Bogusi

— Ty mi nikt! — wrzasnęła Kinga, zatrzaskując drzwi z taką siłą, że zatrzęsły się szklanki w kredensie. W domu zapadła martwa cisza. Osunęłam się na krzesło, ściskając kubek, w którym dawno wystygła herbatka. Czułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na podłogę.

— Mamo, co się stało? — do kuchni zajrzała Weronika, moja młodsza córka. Miała szeroko otwarte oczy i lekko drżący głos. Tylko pokręciłam głową. W oczach miałam łzy, których nie potrafiłam już powstrzymać.

Nie wiem, kiedy to wszystko zaczęło się psuć. Może wtedy, gdy po śmierci pierwszej żony mojego męża, Marka, wprowadziłam się do ich domu. Kinga miała wtedy trzynaście lat i patrzyła na mnie jak na intruza. Przez pierwsze miesiące próbowałam być dla niej przyjaciółką – piekłam jej ulubione ciasto z jabłkami, pomagałam w lekcjach, nawet pozwalałam jej wykrzyczeć złość na cały świat. Ale ona coraz bardziej zamykała się w sobie.

Marek powtarzał: „Daj jej czas, Boguśka. To trudne dla niej.” Ale ile czasu potrzeba, żeby zaakceptować kogoś, kto chce tylko dobrze? Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu. Weronika była jeszcze mała, nie rozumiała tych wszystkich napięć. Dla niej Kinga była starszą siostrą – czasem surową, czasem czułą.

Wszystko zmieniło się tej jesieni. Kinga zaczęła wracać późno do domu, przestała odzywać się do mnie nawet na „dzień dobry”. Marek był coraz bardziej nieobecny – praca w delegacji, zmęczenie, wieczne „porozmawiamy później”. Zostawałyśmy same w kuchni – ja i Kinga – dwie kobiety, które powinny być sobie bliskie, a były jak dwa obce światy.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz za drzwiami jej pokoju. Zapukałam delikatnie.

— Kinga? Wszystko w porządku?

— Zostaw mnie! — krzyknęła przez łzy.

— Może chcesz pogadać? — zaproponowałam cicho.

— Ty nic nie rozumiesz! — odpowiedziała z rozpaczą.

Odeszłam spod drzwi z poczuciem bezradności. Chciałam jej pomóc, ale ona nie chciała mojej obecności.

Kilka dni później doszło do tej sceny w kuchni. Zaczęło się od drobiazgu – poprosiłam Kingę, żeby posprzątała po sobie talerz. Wybuchła jak wulkan:

— Nie będziesz mi rozkazywać! Nie jesteś moją matką!

Weronika uciekła do swojego pokoju. Ja zostałam sama z bólem i ciszą.

Wieczorem Marek wrócił do domu. Opowiedziałam mu wszystko, a on tylko westchnął:

— Ona cierpi po swojemu. Musisz być cierpliwa.

— Ale ile można być cierpliwym? — zapytałam z rozpaczą. — Przecież ja też mam uczucia!

— Boguśka… — zaczął łagodnie, ale przerwałam mu.

— Może powinnam się wyprowadzić? Może wtedy będziecie szczęśliwsi?

Marek objął mnie i długo milczeliśmy. Wiedziałam jednak, że nie znajdziemy rozwiązania tej nocy.

Następnego dnia Kinga nie wróciła na noc do domu. Dzwoniłam do niej dziesiątki razy – bez odpowiedzi. Weronika płakała w swoim pokoju, a ja chodziłam od okna do okna, wypatrując jej sylwetki na ulicy. Dopiero po północy zadzwonił dzwonek do drzwi. Kinga weszła z podkrążonymi oczami i spojrzała na mnie z nienawiścią.

— Nie dzwoń więcej do mnie! — syknęła przez zaciśnięte zęby.

— Martwiłam się…

— Nie musisz! Ty mi nikt! — wrzasnęła i pobiegła do swojego pokoju.

Te słowa bolały bardziej niż nóż wbity prosto w serce. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdą rozmowę, każdy gest. Czy naprawdę zrobiłam coś złego? Czy mogłam postąpić inaczej?

Rano Weronika usiadła przy mnie na łóżku.

— Mamo… Kinga cię kocha. Tylko nie umie tego powiedzieć.

Uśmiechnęłam się smutno.

— Może masz rację…

Przez kolejne tygodnie próbowałam odbudować choćby cień relacji z Kingą. Pisałam jej karteczki z życzeniami „miłego dnia”, zostawiałam ulubione batony na biurku, starałam się nie narzucać. Ale ona była coraz bardziej zamknięta w swoim świecie.

Pewnego dnia znalazłam w jej pokoju list do matki – tej prawdziwej, której już nie było:

„Mamo, dlaczego musiałaś odejść? Nikt cię nie zastąpi… Tata udaje szczęśliwego z tą nową kobietą, a ja czuję się coraz bardziej samotna…”

Czytałam te słowa przez łzy. Zrozumiałam wtedy, że walczę nie tylko o akceptację Kingi, ale też o jej żałobę i tęsknotę za matką.

Wieczorem usiadłam przy niej na łóżku.

— Kinga… Przepraszam cię za wszystko, co zrobiłam źle. Wiem, że nie jestem twoją mamą i nigdy nią nie będę. Ale jeśli kiedyś będziesz chciała pogadać albo po prostu pobyć razem… jestem tu dla ciebie.

Nie odpowiedziała. Odwróciła się do ściany.

Minęły miesiące. Nasze relacje są chłodne jak zimowy poranek w listopadzie. Czasem mam wrażenie, że już nigdy się nie dogadamy. Ale nie tracę nadziei – dla Weroniki i dla siebie samej.

Często pytam siebie: czy można pokochać kogoś na siłę? Czy rodzina to tylko więzy krwi? A może wystarczy być obok – nawet jeśli to boli?