Koniec po trzydziestu pięciu latach: Rozwód w cieniu dojrzałości

– Naprawdę chcesz to zrobić? – głos Krzysztofa drżał, choć próbował brzmieć stanowczo. Stał w progu naszego salonu, trzymając w ręku kubek z niedopitą kawą. Był ranek, taki sam jak setki innych, a jednak wszystko było inne. Słońce wpadało przez okno, oświetlając kurz tańczący w powietrzu. Miałam wrażenie, że to światło wypala we mnie dziurę.

– Tak – odpowiedziałam cicho, ale pewnie. – Chcę rozwodu.

Mam na imię Alicja Nowak, mam sześćdziesiąt dwa lata. Krzysztof jest ode mnie sześć lat starszy. Spędziliśmy razem ponad trzydzieści pięć lat. Wydawało się, że życie już się ułożyło – dzieci dorosły, dom wypełniony wspomnieniami, przed nami spokojna starość we dwoje. Tak przynajmniej myśleli wszyscy dookoła. Może nawet ja sama przez długi czas w to wierzyłam.

Ale od lat czułam się coraz bardziej samotna. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw codziennych: rachunki, zakupy, zdrowie. Krzysztof coraz częściej zamykał się w swoim świecie – telewizor, gazeta, ogródek. Ja próbowałam jeszcze walczyć: zapraszałam go na spacery, proponowałam wyjazdy, wspólne gotowanie. On zawsze miał wymówkę. „Zmęczony jestem”, „Po co gdzieś jechać?”, „Daj spokój z tymi pomysłami”.

Pamiętam dzień, kiedy zrozumiałam, że już nie jestem szczęśliwa. Była jesień, liście spadały z drzew jak moje złudzenia. Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na Krzysztofa, który nawet nie zauważył mojej obecności. Wtedy poczułam się przezroczysta. Jakby mnie nie było.

Nasze dzieci – Marta i Tomek – dawno wyfrunęły z domu. Mają swoje rodziny, swoje sprawy. Rzadko dzwonią, jeszcze rzadziej przyjeżdżają. Kiedy powiedziałam im o decyzji, byli w szoku.

– Mamo, przecież wy zawsze byliście razem! – krzyczała przez telefon Marta.
– Co się stało? – dopytywał Tomek.

Nie umiałam im tego wytłumaczyć. Jak powiedzieć dorosłym dzieciom, że ich rodzice już dawno przestali być parą? Że przez lata żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy?

Krzysztof nie rozumiał mojej decyzji. Próbował mnie przekonać:
– Przecież nic złego się nie dzieje! Nie piję, nie biję cię, nie zdradzam!

To prawda. Nie było wielkich dramatów, awantur czy zdrad. Była tylko codzienna obojętność, która bolała bardziej niż krzyk.

Zaczęliśmy spać w osobnych pokojach kilka lat temu. Najpierw z powodu jego chrapania i mojego lekkiego snu. Potem stało się to wygodne – nie musieliśmy udawać bliskości, której już nie było.

Przez ostatnie miesiące coraz częściej łapałam się na tym, że wyobrażam sobie życie bez niego. Chciałam jeszcze czegoś spróbować – nauczyć się tańczyć, pojechać nad morze sama, zapisać się na kurs malarstwa. Krzysztof patrzył na mnie jak na wariatkę.

– W tym wieku? Po co ci to?

Nie wiedziałam dokładnie po co. Może po to, żeby poczuć jeszcze raz smak życia? Żeby nie umrzeć za życia?

Rozwód po trzydziestu pięciu latach to nie jest decyzja podjęta pod wpływem chwili. To tysiące małych rozczarowań, które zbierają się przez lata i w końcu przelewają czarę goryczy.

Przyjaciele i sąsiedzi nie mogli uwierzyć.
– Alicja, zwariowałaś? Na stare lata chcesz zostać sama?
– A co ludzie powiedzą?

Ludzie zawsze coś powiedzą. Ale czy oni będą ze mną do końca moich dni? Czy będą patrzeć na mnie rano w lustrze?

Najtrudniejsze były wieczory. Cisza w domu była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem płakałam do poduszki, czasem krzyczałam w myślach: „Dlaczego tak późno? Dlaczego nie wcześniej?” Ale potem przychodziła ulga – świadomość, że jeszcze mogę coś zmienić.

Rozwód to nie tylko podział majątku i wspomnień. To także podział winy i żalu. Krzysztof długo nie chciał podpisać papierów.
– Zastanów się jeszcze – mówił błagalnie.
– Nie ma już czego ratować – odpowiadałam spokojnie.

W końcu się zgodził. Może zrozumiał, że nie da się zmusić kogoś do miłości ani nawet do przyjaźni.

Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Czasem tęsknię za dawnym życiem – za zapachem kawy rano, za śmiechem dzieci biegających po domu. Ale wiem, że tamto życie już nie wróci.

Ostatnio spotkałam Martę na kawie.
– Mamo… jesteś szczęśliwa? – zapytała cicho.
Zastanowiłam się chwilę.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale pierwszy raz od lat czuję się wolna.

Czasem myślę o Krzysztofie. Czy jest mu smutno? Czy czuje ulgę? Może oboje byliśmy zbyt dumni albo zbyt zmęczeni, żeby zawalczyć o siebie wcześniej?

Patrzę na swoje dłonie – pomarszczone, ale silne. Jeszcze mogą coś stworzyć.

Czy można zacząć nowe życie po sześćdziesiątce? Czy samotność jest gorsza niż życie bez miłości? Nie znam odpowiedzi… Ale wiem jedno: lepiej żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego się nigdy nie odważyło zrobić.