Kiedy własna córka staje się obca: Moja walka o Zosię
– Iwona, spójrz na siebie, przecież ty nawet nie potrafisz jej nakarmić! – głos mojej matki przebił się przez ciszę kuchni, w której siedziałam skulona z Zosią na rękach. Moje dłonie drżały, a łzy spływały po policzkach, kiedy próbowałam przystawić córkę do piersi. Zosia płakała już od godziny, a ja czułam, jakby cały świat patrzył na mnie z pogardą.
– Mamo, proszę… – wyszeptałam, ale ona tylko przewróciła oczami i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
To był trzeci tydzień po porodzie. Zosia przyszła na świat przez cesarskie cięcie. Poród był trudny, straciłam dużo krwi, a lekarze mówili coś o depresji poporodowej. Ale nikt nie tłumaczył mi, jak bardzo będę się czuła samotna i bezużyteczna. Mój mąż, Tomek, wracał późno z pracy i coraz częściej unikał rozmów. Mama wprowadziła się do nas „na chwilę”, żeby pomóc, ale jej pomoc polegała głównie na krytykowaniu wszystkiego, co robiłam.
– Iwona, ona znowu płacze! – krzyczała z drugiego pokoju. – Może powinnaś ją oddać do żłobka? Albo…
Nie dokończyła. Ale ja wiedziałam, co miała na myśli. Widziałam to w jej oczach – zawód, rozczarowanie. Jakby żałowała, że to ja jestem matką Zosi.
Pewnej nocy obudziłam się zlana potem. Zosia spała obok mnie w łóżeczku, a ja patrzyłam na nią przez łzy. Bałam się jej dotknąć. Bałam się, że zrobię coś źle. W głowie słyszałam głos mamy: „Nie nadajesz się”.
Tomek spał w salonie. Od tygodni nie rozmawialiśmy szczerze. Kiedy próbowałam powiedzieć mu o swoim strachu i zmęczeniu, tylko wzdychał:
– Iwona, każda matka tak ma. Musisz się ogarnąć.
Ale ja nie potrafiłam się „ogarnąć”. Każdy dzień był walką o przetrwanie. Zosia płakała, ja płakałam razem z nią. Mama coraz częściej sugerowała, że powinnam „pomyśleć o dobru dziecka”.
Pewnego dnia przyszła do nas moja siostra, Anka. Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała mi prosto w oczy:
– Iwona, mama mówiła… Może powinnaś porozmawiać z kimś? Psychologiem? Albo… oddać Zosię pod opiekę na jakiś czas?
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Oddać Zosię? Moją córkę? Nawet jeśli byłam słaba, nawet jeśli nie radziłam sobie – kochałam ją bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Tego wieczoru zamknęłam się z Zosią w pokoju i długo patrzyłam na jej maleńką twarz. Miała moje oczy i nos Tomka. Była taka bezbronna. Wtedy podjęłam decyzję.
Następnego dnia rano spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z domu. Mama krzyczała za mną:
– Iwona! Co ty wyprawiasz?!
Nie oglądałam się za siebie. Pojechałam do szpitala na izbę przyjęć i powiedziałam lekarzowi wszystko: o zmęczeniu, o lęku, o tym, że rodzina chce mi odebrać dziecko.
Lekarz spojrzał na mnie ze zrozumieniem.
– Pani Iwono, to nie pani jest winna. Depresja poporodowa to choroba. Potrzebuje pani pomocy i wsparcia.
Po raz pierwszy od miesięcy ktoś mnie wysłuchał bez oceniania. Dostałam skierowanie do psychologa i grupy wsparcia dla młodych matek.
Przez kolejne tygodnie powoli uczyłam się być mamą na nowo. Spotykałam kobiety takie jak ja – zmęczone, przestraszone, ale pełne miłości do swoich dzieci. Rozmawiałyśmy o wszystkim: o nieprzespanych nocach, o poczuciu winy, o tym, jak trudno jest prosić o pomoc.
Tomek początkowo był wściekły, że „robię z siebie ofiarę”, ale kiedy zobaczył mnie silniejszą i spokojniejszą, zaczął się zmieniać. Przyszedł na jedno spotkanie grupy wsparcia dla ojców i po raz pierwszy od dawna przytulił mnie bez słowa wyrzutu.
Mama długo nie mogła mi wybaczyć „ucieczki”. Przez kilka miesięcy nie rozmawiałyśmy prawie wcale. Ale kiedy zobaczyła mnie uśmiechniętą z Zosią na spacerze w parku, podeszła i zapytała cicho:
– Może mogę ci jakoś pomóc?
Spojrzałam na nią i zobaczyłam w jej oczach strach – ten sam strach, który miałam ja. Strach przed byciem niewystarczającą matką.
Dziś Zosia ma dwa lata. Jest zdrowa i szczęśliwa. Ja nadal chodzę na terapię i wiem już, że nie muszę być idealna. Wystarczy, że jestem obecna i kocham ją całą sobą.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile matek codziennie słyszy, że są niewystarczające? Ile z nas boi się poprosić o pomoc? Może właśnie teraz ktoś potrzebuje tych słów: nie jesteś sama.