Kiedy własna córka staje się obca: Moja walka o odzyskanie Klary

– Mamo, przestań! Nie chcę cię więcej słuchać! – krzyknęła Klara, trzaskając drzwiami mojego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Stałam w przedpokoju, z ręką wyciągniętą w jej stronę, a serce waliło mi jak oszalałe. W powietrzu unosił się zapach jej perfum i gniewu, który czułam niemal fizycznie.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam się tak bezradna. Klara, moja jedyna córka, moje wszystko, patrzyła na mnie jak na wroga. Jeszcze kilka miesięcy temu rozmawiałyśmy codziennie, śmiałyśmy się z głupot w telewizji i wspólnie gotowałyśmy pierogi na święta. Teraz nie odbierała moich telefonów, a kiedy już się spotkałyśmy, atmosfera była gęsta jak śmietana.

Wszystko zaczęło się od tej jednej rozmowy. Klara wróciła z pracy późno, zmęczona i rozdrażniona. Zapytałam, czy wszystko w porządku, a ona wybuchła: – Wiesz co, mam już dość twojego kontrolowania! Zawsze musisz wiedzieć wszystko, zawsze musisz mieć ostatnie słowo! – Byłam zaskoczona. Przecież tylko się martwiłam. Zawsze się martwiłam.

Potem przyszło to straszne oskarżenie. Klara twierdziła, że przekazałam jej szefowej informacje o jej problemach zdrowotnych. Że przez to nie dostała awansu. Byłam w szoku. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła! Próbowałam tłumaczyć, że nie znam tej kobiety, że nigdy nie rozmawiałam z nikim z jej pracy. Ale Klara była nieugięta. – Ktoś musiał jej powiedzieć! Tylko ty wiedziałaś! – krzyczała przez telefon.

Przez kolejne tygodnie żyłam jak w koszmarze. Próbowałam dzwonić, pisać, tłumaczyć się. Bez skutku. Klara zablokowała mnie na Messengerze, nie odbierała sms-ów. Czułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi i rzucił na bruk. W pracy byłam rozkojarzona, koleżanki pytały, czy wszystko w porządku. Kłamałam, że tak, bo przecież nie mogłam przyznać się do porażki jako matka.

Wszystko przypominało mi dzieciństwo Klary. Wychowywałam ją sama, bo jej ojciec zostawił nas, gdy miała trzy lata. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego jej nie brakowało. Nigdy nie miałam czasu dla siebie – wszystko było dla niej. Pamiętam, jak płakała, gdy nie mogłam przyjść na jej przedstawienie w przedszkolu, bo musiałam zostać na nadgodzinach. Zawsze obiecywałam sobie, że kiedyś jej to wynagrodzę.

Teraz miałam wrażenie, że wszystko poszło na marne. Że moja córka widzi we mnie tylko wroga. Przypominały mi się słowa mojej matki: „Dzieci są jak ptaki – kiedyś odlecą, ale zawsze wracają do gniazda”. Ale Klara nie wracała.

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zosia. – Aniu, widziałam Klarę pod blokiem, wyglądała na bardzo przygnębioną. Może spróbuj jeszcze raz z nią porozmawiać? – Zadrżałam. Może coś się stało? Może potrzebuje pomocy?

Zebrałam się na odwagę i pojechałam do niej. Stałam pod jej drzwiami z bijącym sercem. Kiedy otworzyła, zobaczyłam w jej oczach zmęczenie i ból. – Czego chcesz? – zapytała chłodno.

– Klara, proszę cię… Musimy porozmawiać. Nie zrobiłam tego, o co mnie oskarżasz. Jesteś moją córką, nigdy bym cię nie zdradziła.

Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. Potem wybuchła płaczem. – Nie rozumiesz! Wszyscy mnie zawodzą! Ty, tata, nawet przyjaciele… Nie wiem już, komu ufać!

Objęłam ją, choć początkowo się wyrywała. – Kocham cię, Klaro. Zawsze będę po twojej stronie, nawet jeśli cały świat się od ciebie odwróci.

Siedziałyśmy długo na kanapie, milcząc. W końcu zaczęła mówić. O pracy, o presji, o tym, jak bardzo boi się porażki. O tym, że czuje się samotna i niezrozumiana. Słuchałam jej, nie przerywając. Po raz pierwszy od lat poczułam, że naprawdę do mnie mówi.

Następne tygodnie były trudne. Klara wciąż była zamknięta w sobie, ale powoli zaczęła się otwierać. Zgodziła się pójść ze mną na spacer do Łazienek, potem na kawę do naszej ulubionej kawiarni na Puławskiej. Zaczęłyśmy odbudowywać naszą relację kawałek po kawałku.

Nie było łatwo. Często wracały stare żale, wypominałyśmy sobie błędy z przeszłości. Ale nauczyłam się słuchać, nie oceniać. Zrozumiałam, że Klara nie potrzebuje matki-mentorki, tylko matki-przyjaciółki.

Dziś nasza relacja jest inna niż kiedyś. Bardziej dojrzała, pełna wzajemnego szacunku. Wiem, że nigdy nie odzyskam tamtej beztroskiej bliskości z dzieciństwa, ale zyskałam coś nowego – dorosłą córkę, która potrafi mówić o swoich uczuciach.

Czasem zastanawiam się, ile matek i córek w Polsce przeżywa podobne dramaty za zamkniętymi drzwiami swoich mieszkań. Czy naprawdę umiemy rozmawiać? Czy potrafimy wybaczać sobie nawzajem?

Może właśnie teraz ktoś z was przechodzi przez podobny kryzys. Czy warto walczyć o bliskich, nawet jeśli wydaje się, że wszystko jest stracone?