Kiedy telefon od własnej córki boli bardziej niż cisza: Moja opowieść o miłości, rozczarowaniu i nadziei

– Mamo, możesz mi przelać tysiąc złotych? – głos Oli był chłodny, jakbyśmy rozmawiały o rachunku w sklepie, a nie o czymś, co dla mnie znaczyło znacznie więcej. Siedziałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Przez okno wpadało blade światło popołudnia, a ja czułam, jakby ktoś wyciągał ze mnie resztki sił.

Nie odpowiedziałam od razu. W mojej głowie kłębiły się myśli – czy zapyta, jak się czuję? Czy powie coś ciepłego? Ale nie. Ola zawsze dzwoniła tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała. Kiedyś marzyłam o tym, by mieć z nią relację jak z przyjaciółką – taką, jaką miała moja sąsiadka z córką. Zazdrościłam im tych wspólnych spacerów, śmiechu na klatce schodowej, czułych gestów. U nas było inaczej.

– Mamo? – ponagliła mnie Ola, a w jej głosie pojawiła się nuta irytacji.

– Słucham cię, Olu – odpowiedziałam cicho. – A co się stało?

– Nic się nie stało! Po prostu potrzebuję pieniędzy na czynsz. Przecież wiesz, że teraz wszystko jest takie drogie. – Jej ton był obojętny, jakby tłumaczyła się przed urzędnikiem.

Zacisnęłam powieki. Ile razy już to słyszałam? Ile razy przelewałam jej pieniądze, choć sama musiałam oszczędzać na wszystkim? Od śmierci męża zostałam sama z emeryturą, która ledwo wystarczała na życie. Ale dla Oli zawsze znajdowałam te dodatkowe złotówki – bo przecież matka powinna pomagać.

Kiedy Ola była mała, trzymała mnie za rękę i mówiła: „Mamusiu, kocham cię najbardziej na świecie”. Wtedy wierzyłam, że tak będzie zawsze. Ale coś się zmieniło. Może to ja popełniłam błąd? Może za bardzo ją chroniłam albo za mało wymagałam? Dziś widzę tylko ścianę między nami – zimną i nieprzeniknioną.

– Oczywiście, przeleję ci pieniądze – powiedziałam w końcu. – Ale może… może przyjechałabyś do mnie w weekend? Upiekłabym twoje ulubione ciasto z rabarbarem.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Nie wiem, mamo. Mam dużo pracy. Może innym razem.

Znowu to samo. Zawsze „innym razem”, które nigdy nie nadchodziło. Pożegnałyśmy się szybko i krótko – bez czułości, bez pytań o siebie nawzajem.

Kiedy odłożyłam telefon, łzy same napłynęły mi do oczu. Czułam się niewidzialna, jakby dla własnej córki byłam tylko bankomatem. Przypomniałam sobie rozmowę z sąsiadką, panią Haliną.

– Pani Aniu – powiedziała kiedyś – dzieci teraz są inne. Mają swoje życie, swoje sprawy. Ale serce matki zawsze boli tak samo.

Czy rzeczywiście to ja oczekuję za dużo? Może Ola po prostu nie potrafi okazywać uczuć? A może to świat tak ją zmienił?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i wspominałam dawne czasy: nasze wspólne wakacje nad morzem, pierwsze dni w szkole, jej płacz po rozstaniu z pierwszym chłopakiem. Byłam wtedy dla niej wszystkim. Teraz jestem tylko numerem w telefonie.

Następnego dnia postanowiłam zadzwonić do Oli bez powodu – po prostu zapytać, co u niej słychać. Odebrała po kilku sygnałach.

– Cześć mamo, co się stało?

– Nic się nie stało, chciałam tylko usłyszeć twój głos.

– Mamo, jestem w pracy. Zadzwonię później, dobrze?

Nie zadzwoniła.

Przez kolejne dni próbowałam znaleźć sobie zajęcie – piekłam ciasta dla sąsiadów, szydełkowałam serwetki na kiermasz parafialny. Ale każda czynność przypominała mi o Oli. O tym, jak bardzo mi jej brakuje.

W niedzielę poszłam do kościoła wcześniej niż zwykle. Modliłam się o siłę i o to, by Ola kiedyś zrozumiała, jak bardzo ją kocham. Po mszy spotkałam panią Halinę.

– Aniu, musisz nauczyć się żyć dla siebie – powiedziała cicho. – Dzieci odchodzą, ale my zostajemy ze sobą.

Te słowa długo dźwięczały mi w uszach. Czy naprawdę potrafię żyć bez Oli? Czy potrafię być szczęśliwa sama ze sobą?

Kilka dni później Ola zadzwoniła znowu.

– Mamo… przepraszam, że ostatnio byłam niemiła – powiedziała niespodziewanie miękkim głosem. – Mam dużo na głowie i czasem zapominam o wszystkim innym.

Poczułam ciepło w sercu.

– Rozumiem cię, kochanie. Chciałabym tylko czasem porozmawiać… nie tylko o pieniądzach.

– Wiem… Postaram się częściej dzwonić. I przyjadę w przyszłym tygodniu na to ciasto z rabarbarem.

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Może jeszcze nie wszystko stracone? Może miłość matki naprawdę potrafi przetrwać wszystko?

Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy każda matka czuje ten ból samotności? A może wystarczy odrobina nadziei i cierpliwości, by znów odnaleźć siebie nawzajem?