Kiedy rodzina znaczy tylko pieniądze: Opowieść o teściowej, która nigdy nie dzwoni bez powodu
– Patrycja, czy ty wiesz, ile kosztuje dzisiaj życie? – głos teściowej przeszywał mnie jak igła, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć „dzień dobry”. – Twój mąż zarabia przecież tyle, że możecie się podzielić. My z ojcem ledwo wiążemy koniec z końcem.
Zacisnęłam palce na telefonie. W kuchni pachniało kawą, a za oknem padał czerwcowy deszcz. Miałam ochotę wykrzyczeć: „A my? My też mamy rachunki, dzieci, kredyt!” Ale wiedziałam, że nie mogę. Bo przecież „rodzina to rodzina”, jak powtarzał mi zawsze mój mąż, Tomek.
Odkąd pamiętam, jego rodzice byli obecni w naszym życiu bardziej niż bym chciała. Zawsze z tym samym tonem – roszczeniowym, pełnym pretensji. Kiedy Tomek dostał awans w pracy, nie minął tydzień, a teściowa zadzwoniła z prośbą o pożyczkę na nową lodówkę. Potem była naprawa samochodu, potem „niespodziewane” wydatki na leki. Zawsze coś. Zawsze natychmiast.
– Patrycja, słyszysz mnie? – głos teściowej stawał się coraz bardziej natarczywy.
– Tak, słyszę – odpowiedziałam cicho. – Porozmawiam z Tomkiem.
Odłożyłam telefon i przez chwilę patrzyłam w okno. Krople deszczu spływały po szybie jak łzy. W głowie kłębiły mi się myśli: ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze razy będę musiała tłumaczyć się przed własnym mężem z tego, że nie chcę oddawać połowy naszej pensji jego rodzicom?
Tomek wrócił późno. Był zmęczony, miał podkrążone oczy. Usiadł przy stole i spojrzał na mnie pytająco.
– Dzwoniła twoja mama – zaczęłam ostrożnie.
Westchnął ciężko.
– Znowu?
– Potrzebują pieniędzy na rachunki. Mówiła, że ledwo im starcza do pierwszego.
Tomek spuścił głowę. Przez chwilę milczeliśmy.
– Patrycja… Ja wiem, że to trudne. Ale oni naprawdę nie mają nikogo poza nami.
– A my? – przerwałam mu. – My też mamy dzieci. Kredyt na mieszkanie. Chciałabym czasem kupić coś dla siebie albo zabrać dzieci na wakacje bez liczenia każdej złotówki.
Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Przesadzasz. To tylko kilkaset złotych miesięcznie.
– Kilkaset złotych miesięcznie przez ostatnie trzy lata! – podniosłam głos. – Tomek, ja już nie daję rady. Czuję się jak bankomat!
Wybuchłam płaczem. Tomek podszedł do mnie i objął mnie niepewnie.
– Przepraszam… Po prostu nie wiem, co robić.
Wiedziałam, że on też jest rozdarty. Jego matka zawsze potrafiła nim manipulować – od dziecka był jej „małym Tomusiem”, który miał spełniać jej oczekiwania. A teraz ja byłam tą złą, która chce postawić granicę.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu śpiącego Tomka i cichych szmerów zza ściany – nasze dzieci spały spokojnie, nieświadome burzy, która rozgrywała się między ich rodzicami.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa. Odbierałam z duszą na ramieniu.
– I co? – zapytała bez przywitania.
– Porozmawialiśmy z Tomkiem…
– No i?
– Przelejemy wam pieniądze w tym tygodniu – powiedziałam mechanicznie.
– Wiedziałam, że mogę na was liczyć – odpowiedziała z satysfakcją i rozłączyła się bez słowa „dziękuję”.
Czułam się upokorzona. Jakby ktoś odebrał mi prawo do decydowania o własnym życiu. Przez kolejne dni chodziłam rozdrażniona, wybuchałam o byle co na dzieci i Tomka. W końcu podczas kolacji starsza córka zapytała:
– Mamo, dlaczego jesteś smutna?
Zatkało mnie. Nie chciałam przerzucać na nią swoich problemów, ale nie umiałam już dłużej udawać.
– Czasem dorośli mają trudne sprawy – powiedziałam tylko i pocałowałam ją w czoło.
Kilka dni później teściowa zadzwoniła znowu. Tym razem byłam już gotowa.
– Patrycja, musimy kupić nowy telewizor. Stary się zepsuł…
Przerwałam jej stanowczo:
– Przykro mi, ale tym razem nie możemy wam pomóc.
Zapadła cisza.
– Jak to? Przecież zawsze nam pomagaliście!
– Teraz musimy zadbać o siebie i nasze dzieci – powiedziałam drżącym głosem.
Teściowa zaczęła krzyczeć do słuchawki: że jestem niewdzięczna, że rozbijam rodzinę, że Tomek byłby lepszym synem bez mojej obecności. Rozłączyłam się w połowie jej tyrady i rozpłakałam się jak dziecko.
Wieczorem opowiedziałam wszystko Tomkowi. Był wściekły – na mnie czy na matkę? Sama już nie wiedziałam.
– Nie możesz tak po prostu odciąć moich rodziców! – krzyczał. – Oni są rodziną!
– A my? My też jesteśmy rodziną! – odpowiedziałam równie głośno.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak obcy ludzie. Dzieci czuły napięcie w domu, zaczęły mieć koszmary nocne i płakać bez powodu. Czułam się winna wszystkiemu: ich łzom, gniewowi Tomka, nawet frustracji teściowej.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Tomek wrócił wcześniej z pracy i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Musimy ustalić zasady – powiedział cicho. – Nie chcę cię stracić przez moją rodzinę.
Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
– Ja też nie chcę cię stracić – wyszeptałam.
Ustaliliśmy limit pomocy dla jego rodziców i jasne granice: żadnych pożyczek ponad nasze możliwości, żadnych telefonów po nocach, żadnych szantaży emocjonalnych. Wiedziałam jednak, że to dopiero początek walki o naszą rodzinę i o siebie samą.
Teściowa długo nie odzywała się do mnie słowem. Kiedy spotkaliśmy się na urodzinach wnuczki, patrzyła na mnie zimno i ostentacyjnie rozmawiała tylko z Tomkiem i dziećmi. Bolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
Ale pierwszy raz od lat poczułam się wolna. Zaczęliśmy z Tomkiem rozmawiać o naszych marzeniach: o wakacjach nad morzem, o nowym rowerze dla córki, o tym, co chcielibyśmy zrobić tylko dla siebie. Powoli odzyskiwałam radość życia.
Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy miałam prawo postawić granicę? Czy egoizm wobec toksycznej rodziny to naprawdę egoizm? A może to jedyny sposób, by ocalić siebie i tych, których kocham najbardziej?