Kiedy matka przestaje być potrzebna… Nie ma już kogo prosić o przebaczenie: Historia Zuzanny
— Dlaczego znowu musisz się ze mną kłócić, Zuzanno? — głos mamy był cichy, jakby już nie miała siły na kolejną sprzeczkę. Siedziała w swoim starym, wysiedzianym fotelu, z włosami związanymi w niedbały kok. Cienie pod oczami stały się jej codziennością, a ja… ja byłam zbyt zajęta własnym życiem, by to zauważyć. Obok niej siedziała moja kuzynka Ania, która odwiedzała ją częściej niż ja. To ona znała wszystkie jej dolegliwości, wiedziała, kiedy boli ją głowa, kiedy nie może spać. Ja przychodziłam tylko wtedy, gdy musiałam.
— Bo ty nigdy mnie nie słuchasz! — odpowiedziałam zbyt ostro, jak zwykle. — Zawsze wiesz lepiej, zawsze musisz mieć ostatnie słowo!
Mama spojrzała na mnie z bólem w oczach. Wtedy tego nie widziałam — widziałam tylko własną złość i rozczarowanie. Teraz, po latach, wracam do tej sceny każdej nocy. Pięć lat minęło od jej śmierci, a ja wciąż stoję nad jej grobem i płaczę. Nie mogę zapomnieć tej ostatniej rozmowy, tych słów, które padły i tych, które nigdy nie zostały wypowiedziane.
Tamtego dnia wyszłam trzaskając drzwiami. Ania została z mamą, a ja poszłam do swojego mieszkania na warszawskim Mokotowie. Miałam swoje życie: praca w agencji reklamowej, spotkania ze znajomymi, wieczne narzekanie na brak czasu. Mama dzwoniła coraz rzadziej. Kiedyś to ona była moją opoką — gotowała rosół na niedzielę, tuliła mnie po nieudanych randkach, czekała z herbatą, gdy wracałam późno z uczelni. Ale potem coś się zmieniło. Może to ja się zmieniłam?
Przez kolejne tygodnie unikałam kontaktu. Wmawiałam sobie, że mama przesadza ze swoimi problemami zdrowotnymi, że dramatyzuje. Ania czasem dzwoniła: — Zuzka, mama pytała o ciebie. Może byś wpadła?
Zawsze miałam wymówkę: praca, zmęczenie, korki w mieście. A potem przyszła ta noc — telefon od Ani o drugiej nad ranem.
— Zuzka… mama trafiła do szpitala. Jest źle.
Pamiętam drogę do szpitala jak przez mgłę. Pamiętam zapach środków dezynfekujących i białe światło na korytarzu. Mama leżała na łóżku, podłączona do kroplówki. Była taka drobna…
— Przepraszam… — wyszeptałam przez łzy.
Nie wiem, czy mnie słyszała. Odeszła kilka godzin później.
Od tamtej pory minęło pięć lat. Każdego roku w listopadzie stoję nad jej grobem na cmentarzu Bródnowskim. Przynoszę chryzantemy i zapalam znicz. Ludzie mijają mnie obojętnie — dla nich jestem tylko kolejną kobietą pogrążoną w żałobie.
Czasem spotykam Anię. Ona zawsze mówi: — Twoja mama była z ciebie dumna, nawet jeśli tego nie okazywała.
Ale ja wiem swoje. Wiem, ile razy ją zraniłam słowem i obojętnością. Wiem, ile razy mogłam zadzwonić, ale wybrałam coś innego. Wiem też, że nie ma już kogo prosić o przebaczenie.
Ostatnio śniła mi się mama. Siedziała w swoim fotelu i patrzyła na mnie łagodnie.
— Zuzanno… życie jest krótkie. Nie warto tracić czasu na gniew.
Obudziłam się z mokrą poduszką od łez.
W pracy nikt nie wie o mojej historii. Uśmiecham się do klientów, wymyślam slogany reklamowe i udaję, że wszystko jest w porządku. Ale kiedy wracam do pustego mieszkania, cisza staje się nie do zniesienia.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy została dłużej? Gdybym powiedziała „kocham cię” zamiast „zawsze musisz mieć rację”? Czy coś by się zmieniło?
Może każdy z nas nosi w sobie takie pytania. Może każdy ma kogoś, komu nie zdążył powiedzieć najważniejszych słów.
Stojąc nad grobem mamy, pytam siebie: czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone przez dumę i milczenie? Czy przebaczenie jest możliwe, gdy nie ma już komu go udzielić?
Może warto rozmawiać póki jeszcze mamy czas? Może warto wybaczać zanim będzie za późno?