„Kasiu, ja cię bardzo kocham. Ale nie chcę już załatwiać twojego życia”: Moja córka ma trzydzieści lat i wciąż oczekuje, że będę jej matką na pełen etat

– Kasiu, nie mogę już dłużej tego robić – powiedziałam, patrząc na nią przez kuchenny stół. Miała spuszczoną głowę, bawiła się nerwowo łyżeczką. W powietrzu wisiało napięcie, które znałam aż za dobrze. To był ten moment, kiedy musiałam być twarda, choć serce mi pękało.

– Ale mamo… – zaczęła cicho, jakby znowu miała dziesięć lat i bała się zapytać nauczycielki o ocenę.

– Kasiu, ja cię bardzo kocham. Ale nie chcę już załatwiać twojego życia – przerwałam jej, zanim zdążyła wymyślić kolejne wytłumaczenie. – Masz trzydzieści lat. Musisz zacząć żyć po swojemu.

Wiem, jak to brzmi. Wiem też, jak łatwo oceniać z boku. Przez całe życie chciałam być dobrą matką. Taką, której dziecko ufa bezgranicznie, na którą zawsze może liczyć. I przez trzydzieści lat byłam tą osobą. Nie żałuję ani jednej nieprzespanej nocy, ani jednej rozmowy z nauczycielką, ani jednego telefonu do lekarza czy urzędu. Ale dziś czuję się zmęczona. Czuję się… wypalona.

Kasia była dzieckiem wymagającym – bardzo wrażliwa, lękliwa, wszystko przeżywała głęboko. Bała się zmian, nie lubiła występować publicznie, płakała, gdy tylko coś szło nie po jej myśli. Pamiętam jej pierwszą klasę: codziennie rano musiałam ją przekonywać, że szkoła to nie koniec świata. Gdy inne dzieci szły na wycieczki z uśmiechem, ona tuliła się do mnie i szeptała: „Mamo, boję się”.

Zawsze byłam przy niej. Gdy miała problemy z koleżankami – dzwoniłam do ich mam. Gdy nauczycielka niesprawiedliwie ją oceniła – szłam do szkoły wyjaśniać sprawę. Gdy zachorowała – siedziałam przy jej łóżku dniami i nocami. Nawet kiedy poszła na studia do Warszawy, dzwoniłam codziennie i wysyłałam paczki z jedzeniem.

Mój mąż, Andrzej, często mówił: „Za bardzo ją chronisz. Musi nauczyć się życia”. Ale ja nie umiałam inaczej. Może dlatego dziś Kasia wciąż dzwoni do mnie z każdym problemem: „Mamo, szefowa mnie nie lubi”, „Mamo, nie wiem jak napisać CV”, „Mamo, co mam zrobić z tym czynszem?”.

Ostatnio przeszła samą siebie. Zadzwoniła o 22:30:

– Mamo, możesz zadzwonić jutro do administracji? Bo mi znowu grzejniki nie działają i nie wiem, co powiedzieć.

Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby ktoś ścisnął mnie za gardło. Przecież to dorosła kobieta! Pracuje w biurze rachunkowym, sama wynajmuje mieszkanie… A jednak wciąż oczekuje ode mnie, że będę jej matką na pełen etat.

W pracy coraz częściej łapię się na tym, że jestem rozkojarzona. Koleżanki pytają: „Co się dzieje?”. A ja nie umiem odpowiedzieć. Bo jak powiedzieć komuś: „Moja dorosła córka nie potrafi żyć bez mojej pomocy”? To przecież wstyd.

Ostatnio Andrzej postawił sprawę jasno:

– Albo pozwolisz Kasi dorosnąć, albo nigdy nie będziemy mieli życia dla siebie.

Zabolało mnie to. Ale miał rację. Przez te wszystkie lata zapomniałam o sobie. O nas. O tym, że jestem nie tylko matką, ale też kobietą, żoną, przyjaciółką.

Wczoraj Kasia przyszła do nas na obiad. Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. W końcu powiedziałam:

– Kasiu, musimy porozmawiać.

Spojrzała na mnie z lękiem.

– Wiem, że ci ciężko. Wiem też, że zawsze mogłaś na mnie liczyć. Ale musisz zacząć radzić sobie sama. Ja już nie mam siły być twoim aniołem stróżem na pełen etat.

Zobaczyłam łzy w jej oczach.

– Mamo… Ja się boję…

– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale ja też się boję. Boję się o ciebie… i o siebie.

Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Andrzej wyszedł do drugiego pokoju.

– Co mam zrobić? – spytała szeptem.

– Spróbuj najpierw sama zadzwonić do tej administracji – uśmiechnęłam się lekko. – Jeśli się pomylisz albo czegoś nie będziesz wiedziała – trudno. Każdy się uczy.

Kasia skinęła głową i otarła łzy.

Wieczorem długo rozmawiałam z Andrzejem.

– Może przesadziłam? Może powinnam jeszcze trochę ją poprowadzić?

– Nie przesadziłaś – powiedział stanowczo. – Jeśli teraz tego nie zrobisz, ona nigdy się nie nauczy.

Dziś rano dostałam od Kasi SMS-a: „Mamo, zadzwoniłam do administracji! Trochę się jąkałam, ale załatwiłam sprawę sama”.

Poczułam dumę… i ulgę.

Ale też strach. Bo wiem, że przed nami długa droga.

Czasem myślę: czy to ja popełniłam błąd? Czy można być zbyt dobrą matką? A może każda z nas musi kiedyś pozwolić swojemu dziecku upaść?

Czy wy też czasem czujecie się rozdarte między miłością a potrzebą wolności? Jak znaleźć równowagę między byciem matką a byciem sobą?