Głód za ścianą: Historia mojego dzieciństwa z sąsiadką, której nikt nie chciał usłyszeć

— Mamo, dlaczego Magda znowu stoi pod naszymi drzwiami? — zapytałam szeptem, patrząc na drobną dziewczynkę w wyciągniętym swetrze, która nieśmiało stukała w nasz dzwonek. Był listopadowy wieczór, a przez szparę pod drzwiami czuć było zapach pieczonych ziemniaków. Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby to pytanie było nie na miejscu.

— Cicho, Aniu. Przynieś jej kawałek chleba i nie zadawaj pytań — odpowiedziała, wyjmując z szafki kromkę posmarowaną masłem. Zawsze tak było. Magda przychodziła, kiedy jej matka znikała na kilka dni, a ojciec… Cóż, o nim mówiło się tylko szeptem. Wszyscy wiedzieli, że pije. Wszyscy udawali, że nie widzą.

Miałam wtedy dziewięć lat i świat wydawał mi się prosty. Ale z każdym kolejnym rokiem coraz bardziej czułam ciężar tego, co działo się za ścianą. Magda była moją rówieśniczką, chodziłyśmy do tej samej klasy. W szkole była cicha, zawsze siedziała z tyłu i nigdy nie jadła drugiego śniadania. Raz próbowałam się z nią zaprzyjaźnić.

— Chcesz pograć w gumę po lekcjach? — zapytałam nieśmiało.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie wierzyła, że ktoś może chcieć spędzić z nią czas.

— Nie mogę… Muszę wracać do domu — odpowiedziała cicho i uciekła.

Wiedziałam, że kłamie. Widziałam ją potem przez okno, jak siedzi na schodach i patrzy w pustkę. Czasem płakała. Czasem po prostu siedziała bez ruchu. Zimą jej policzki były sine od zimna, bo w ich mieszkaniu nie zawsze było ogrzewanie.

Pewnego dnia wróciłam ze szkoły wcześniej niż zwykle. Mama stała w kuchni i rozmawiała przez telefon.

— Tak, pani Jadziu, wiem… Ale co ja mogę zrobić? Przecież to nie moja sprawa… Tak, wiem, że ona głoduje… Ale przecież są jakieś służby… — szeptała nerwowo.

Zrozumiałam wtedy, że wszyscy wiedzą. Każdy sąsiad słyszał krzyki za ścianą, widział siniaki na rękach Magdy i jej matki. Ale nikt nie chciał się mieszać. „To nie nasza sprawa” — powtarzano jak mantrę.

W Wigilię tamtego roku mama upiekła dodatkową blachę pierogów. Po cichu zapukałyśmy do drzwi sąsiadów. Otworzyła nam matka Magdy — wychudzona kobieta o pustym spojrzeniu.

— Dzień dobry… Przyniosłyśmy trochę jedzenia na święta — powiedziała mama.

Kobieta spojrzała na nas z wdzięcznością i wstydem jednocześnie.

— Dziękuję… Ale nie trzeba było… — wyszeptała.

Za jej plecami zobaczyłam Magdę skuloną w kącie pokoju. Uśmiechnęła się do mnie blado. Chciałam ją przytulić, powiedzieć coś pocieszającego, ale zabrakło mi odwagi.

Po świętach Magda przestała przychodzić pod nasze drzwi. Przestała też pojawiać się w szkole. Nauczycielka powiedziała tylko: „Magda jest chora” i szybko zmieniła temat. W domu pytałam mamę, co się stało.

— Nie wiem, Aniu… Może wyjechały do rodziny? — odpowiedziała wymijająco.

Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Kilka dni później widziałam przez okno karetkę pod naszym blokiem. Potem długo było cicho.

Dopiero po latach dowiedziałam się prawdy. Magda trafiła do domu dziecka po tym, jak jej matka została pobita przez ojca tak mocno, że trafiła do szpitala. Sąsiedzi mówili o tym przez chwilę, a potem znów zapadło milczenie.

Dziś jestem dorosła i sama mam córkę w wieku Magdy z tamtych lat. Często wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: dlaczego nikt nie zareagował? Dlaczego wszyscy udawali, że nic się nie dzieje? Czy naprawdę baliśmy się aż tak bardzo?

Czasem spotykam ludzi z tamtego bloku na ulicy. Rozmawiamy o pogodzie, o cenach w sklepach, o polityce. Nikt nigdy nie wspomina o Magdzie. Jakby jej nigdy nie było.

A ja pamiętam jej głodne oczy i cichy głos za ścianą.

Czy naprawdę nie mogliśmy zrobić więcej? Czy nasze milczenie nie było gorsze niż bieda i przemoc? Może gdybym wtedy odważyła się powiedzieć głośno to, co wszyscy widzieliśmy… Może dziś Magda miałaby inne życie?

Czasem pytam siebie: ile jeszcze takich dzieci żyje tuż obok nas — niewidzialnych za ścianą obojętności? Czy potrafimy jeszcze usłyszeć ich cichy płacz?