Gdy wszystko się wali: Opowieść polskiej córki o walce o akceptację

– Marta, nie płacz, bo łzy niczego nie zmienią – usłyszałam, gdy miałam dziesięć lat i po raz pierwszy wróciłam do domu z jedynką z matematyki. Mama stała w kuchni, krojąc cebulę na zupę, nawet nie spojrzała w moją stronę. – W tym domu nie ma miejsca na słabość.

Te słowa wracają do mnie jak echo, nawet teraz, gdy mam dwadzieścia cztery lata i stoję na klatce schodowej przed jej mieszkaniem. W dłoni ściskam klucz, który dostałam jeszcze w liceum – wtedy, gdy mama uznała, że jestem już wystarczająco dorosła, by wracać sama do pustego domu. Wtedy myślałam, że to dowód zaufania. Dziś wiem, że to była wygoda.

Wchodzę do środka. W powietrzu unosi się zapach smażonego schabu i płynu do podłóg. Mama siedzi przy stole, przegląda rachunki. Nawet nie podnosi wzroku.

– Cześć, mamo – mówię cicho.

– Cześć. Przyszłaś po coś? – Jej głos jest suchy jak zawsze.

– Chciałam pogadać.

– O czym? – Odkłada długopis i patrzy na mnie z wyczekiwaniem, jakby każda minuta mojego pobytu była dla niej stratą czasu.

Zawsze tak było. Kiedy miałam osiem lat i dostałam dyplom za recytację wiersza, mama powiedziała tylko: „To dobrze. Ale mogłaś mówić głośniej.” Gdy w gimnazjum wygrałam konkurs plastyczny, usłyszałam: „Nie przesadzaj z tymi farbami, bo pobrudzisz dywan.”

Ojca nie pamiętam. Odszedł, gdy byłam mała. Mama nigdy o nim nie mówiła. Zawsze powtarzała: „Nie potrzebujemy nikogo. Jesteśmy silne.”

Ale ja nie czułam się silna. Czułam się niewidzialna.

W liceum zaczęłam przynosić same piątki. Chciałam zobaczyć w jej oczach dumę. Zamiast tego słyszałam: „To twój obowiązek.” Gdy dostałam się na studia w Warszawie, powiedziała tylko: „Nie licz na wsparcie finansowe. Musisz radzić sobie sama.”

Pracowałam po nocach w kawiarni, uczyłam się do rana. Czasem płakałam w poduszkę ze zmęczenia i żalu. Ale nigdy jej o tym nie powiedziałam. Bałam się usłyszeć: „A nie mówiłam?”

Teraz siedzę naprzeciwko niej i próbuję zebrać myśli.

– Mamo… – zaczynam niepewnie. – Czy ty… czy ty jesteś ze mnie dumna?

Patrzy na mnie przez chwilę, jakby próbowała zrozumieć pytanie.

– Dumna? – powtarza powoli. – Robisz to, co trzeba. Nie rozumiem tych emocji.

Czuję, jak ściska mnie w gardle.

– Ale ja… ja chciałabym czasem usłyszeć coś miłego. Że jestem ważna…

Mama wzdycha i odwraca wzrok.

– Marta, życie nie jest bajką. Ja cię przygotowałam do tego świata. Nie będziesz miała łatwości jak inni, ale przynajmniej nie dasz się złamać.

Chciałabym jej powiedzieć, że już jestem złamana. Że codziennie walczę z poczuciem bycia niewystarczającą. Że boję się bliskości, bo nigdy jej nie doświadczyłam.

Ale milczę.

Wychodzę z mieszkania i czuję ciężar na piersi. Idę przez szare osiedle, mijam sąsiadki z siatkami pełnymi zakupów. Słyszę ich rozmowy o dzieciach, o wnukach. Zazdroszczę im tej zwyczajności.

Wieczorem dzwoni do mnie Ania, moja przyjaciółka ze studiów.

– Marta, co słychać? – pyta radośnie.

Chcę jej powiedzieć wszystko – o mamie, o tym jak bardzo boli mnie jej chłód. Ale tylko wzruszam ramionami.

– Nic nowego – odpowiadam.

Ania milknie na chwilę.

– Wiesz… moja mama czasem przesadza z troską, ale wolę to niż obojętność.

Zazdroszczę jej tej troski. Nawet jeśli czasem jest męcząca.

W pracy szefowa chwali mnie za sumienność. Koledzy pytają o plany na weekend. Uśmiecham się, żartuję. Ale w środku czuję pustkę.

Wieczorami wracam do pustego mieszkania i patrzę w sufit. Myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie, gdybym choć raz usłyszała od mamy: „Jestem z ciebie dumna.”

Czasem próbuję tłumaczyć ją przed sobą: może sama miała ciężkie dzieciństwo? Może nikt jej nie nauczył okazywać uczuć? Ale czy to mnie usprawiedliwia?

Pewnego dnia dostaję telefon od kuzynki:

– Marta, babcia jest w szpitalu. Mama tam pojechała.

Jadę tam od razu. W szpitalnej sali widzę mamę siedzącą przy łóżku babci. Po raz pierwszy widzę ją taką bezradną.

– Mamo… – zaczynam cicho.

Patrzy na mnie ze łzami w oczach.

– Nie wiem, co robić – szepcze.

Siadam obok niej i chwytam ją za rękę. Przez chwilę milczymy razem.

Może to początek czegoś nowego? Może ona też potrzebuje wsparcia?

Wracam do domu i długo myślę nad wszystkim.

Czy można nauczyć się bliskości w dorosłym życiu? Czy da się przełamać schematy wyniesione z domu?

Może to właśnie ja muszę zrobić pierwszy krok?

Czasem zastanawiam się: ile dzieci w Polsce czuje się niewidzialnych dla swoich rodziców? Ile z nas całe życie czeka na jedno dobre słowo?

Czy Wy też mieliście takie doświadczenia? Jak sobie z tym radzicie?