Dzień Przebaczenia – Historia Zosi i Jej Matki

Ostatni autobus z miasta zatrzymał się na przystanku pod lasem. Było już ciemno, a wiatr szarpał gałęziami starych lip przy drodze. Wysiadłam jako jedyna pasażerka, z torbą przewieszoną przez ramię i czarnym swetrem, który jeszcze rano pachniał domem, a teraz przesiąkł szpitalnym kurzem i zapachem świeżych goździków. Z każdym krokiem czułam, jak narasta we mnie napięcie – jakby cała wieś patrzyła na mnie przez zasłony, czekając na mój powrót.

W głowie dudniły mi słowa pielęgniarki: „Zosiu, mama prosiła, żebyś zabrała jej rzeczy. Sama je przygotowała.” Wtedy nie potrafiłam odpowiedzieć nic. Tylko skinęłam głową i zacisnęłam usta. Teraz, idąc przez błotnistą drogę do domu, miałam ochotę krzyczeć. Dlaczego wszystko musiało się wydarzyć właśnie dziś? Dlaczego nie zdążyłam powiedzieć mamie tego, co naprawdę czułam?

Drzwi do domu skrzypnęły znajomo. W kuchni panowała cisza, jakiej nie pamiętałam od lat – żadnego stukotu garnków, żadnego śmiechu mamy, tylko echo moich kroków na starych deskach. Usiadłam przy stole, wyciągnęłam z torby węzełek z ubraniami i położyłam go przed sobą. Mama sama go przygotowała – czysta koszula, ulubiony szal i zdjęcie babci. Przez chwilę patrzyłam na te rzeczy, jakby mogły mi odpowiedzieć na pytania, które od lat nosiłam w sercu.

Telefon zadzwonił nagle, przerywając ciszę. To była ciotka Helena. „Zosiu, wszyscy już wiedzą. Przyjdź jutro do nas, musimy porozmawiać o pogrzebie.” Jej głos był chłodny, oficjalny – jakbyśmy były obcymi ludźmi. Przez chwilę chciałam odmówić, powiedzieć jej wszystko, co myślę o naszej rodzinie i o tym, jak zostawiła mamę samą w najtrudniejszych chwilach. Ale tylko przytaknęłam i odłożyłam słuchawkę.

Wstałam i zaczęłam krzątać się po kuchni. Każdy przedmiot przypominał mi mamę – jej fartuch wiszący przy drzwiach, kubek z pękniętym uchem, który zawsze trzymała dla mnie na herbatę. Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę sprzed tygodnia:

– Zosiu, nie gniewaj się już na mnie. Życie jest za krótkie na żale.
– Mamo, nie rozumiesz… – zaczęłam wtedy, ale przerwała mi ruchem ręki.
– Wszystko rozumiem lepiej niż myślisz. Ale czasem trzeba umieć przebaczyć.

Nie odpowiedziałam jej wtedy. Byłam zbyt dumna, zbyt zraniona dawnymi sprawami – tym, jak zostawiła mnie samą z ojcem alkoholikiem, jak nie potrafiła mnie obronić przed jego wybuchami. Teraz te słowa wracały do mnie jak echo.

Noc była niespokojna. Leżałam w łóżku mamy i czułam jej zapach na poduszce. Wspomnienia wracały falami – dzieciństwo pełne strachu i tęsknoty za czułością, potem buntownicza młodość i ucieczka do miasta. Przez lata nie potrafiłyśmy się porozumieć. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem.

Rano poszłam do ciotki Heleny. W salonie siedziała cała rodzina – kuzynka Marta z mężem, wujek Stefan z papierosem w ustach i ciotka z miną sędziego. Rozmowa była chłodna:

– Zosiu, musimy ustalić szczegóły pogrzebu – zaczęła ciotka.
– Mama chciała być pochowana obok babci – powiedziałam cicho.
– Ale przecież miejsce jest już zajęte! – wtrącił się wujek Stefan.
– Nieprawda! Mama wykupiła miejsce lata temu! – podniosłam głos.

Zapanowała cisza. Wszyscy patrzyli na mnie jak na intruza. Poczułam narastający gniew – przez całe życie byłam tą „inną”, tą „miastową”, która nie rozumie wiejskich zasad.

– Zawsze robisz wszystko po swojemu! – syknęła kuzynka Marta.
– Bo nikt tu nie słuchał mamy! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wyszłam trzaskając drzwiami. Na podwórku spotkałam sąsiadkę panią Jadwigę.

– Zosiu… przykro mi bardzo. Twoja mama była dobrą kobietą.
– Była… ale czy ja byłam dobrą córką? – zapytałam bardziej siebie niż ją.

Pani Jadwiga poklepała mnie po ramieniu.

– Każdy ma swoje grzechy i swoje przebaczenie do przeżycia.

Wieczorem wróciłam do domu i usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Przeglądałam stare zdjęcia mamy – uśmiechnięta na weselu kuzynki, poważna przy stole wigilijnym, zamyślona na ławce przed domem. Wtedy znalazłam list – schowany w szufladzie kredensu, za stosem rachunków.

„Zosiu,
Jeśli to czytasz, to znaczy, że już mnie nie ma. Chciałam Ci powiedzieć, że zawsze Cię kochałam, nawet jeśli nie umiałam tego okazać. Przepraszam za wszystko, czego nie zrobiłam i za to, co zrobiłam źle. Wiem, że miałaś ciężko przez ojca i przez moje milczenie. Ale wierzę, że kiedyś mi wybaczysz i znajdziesz spokój.
Mama.”

Łzy spływały mi po policzkach. Trzymając list w dłoniach poczułam ulgę i ból jednocześnie – ulgę, że mama wiedziała o moim cierpieniu i ból, że już nie mogę jej odpowiedzieć.

Pogrzeb odbył się dwa dni później. Stałam nad grobem mamy z białą różą w dłoni i patrzyłam na twarze rodziny – pełne żalu, ale też ulgi, że pewien rozdział się zamknął. Po wszystkim wróciłam do pustego domu i długo siedziałam przy stole.

Czy można naprawdę wybaczyć komuś wszystko? Czy przebaczenie to dar dla drugiego człowieka czy dla samego siebie? Może właśnie dziś jest mój dzień przebaczenia…