Dzień po wszystkim: Jak szósta ciąża mojej kuzynki rozdarła naszą rodzinę

– Kasia, czy ty zwariowałaś?! – głos cioci Grażyny rozbrzmiał w kuchni jak dzwon. Stałam w progu, z kubkiem zimnej już kawy, i patrzyłam na moją kuzynkę, która z opuszczoną głową gładziła zaokrąglający się brzuch. W powietrzu wisiała cisza, napięta jak struna.

Nie jestem osobą, która łatwo ocenia innych. Ale kiedy Kasia – moja kuzynka, z którą dorastałam w jednym bloku na warszawskim Bródnie – powiedziała, że jest w szóstej ciąży, poczułam coś dziwnego. Może to był strach? Może złość? A może po prostu bezradność. Wszyscy wiedzieliśmy, że jej mąż, Tomek, ledwo wiąże koniec z końcem jako kierowca autobusu. Ich mieszkanie – dwa pokoje na parterze – już dawno przestało mieścić całą rodzinę. Dzieci spały po troje w jednym łóżku, a lodówka świeciła pustkami częściej niż powinna.

– Przecież nie damy rady! – Tomek wszedł do kuchni z siatką ziemniaków i rzucił ją na blat. – Ty chyba naprawdę myślisz, że wszystko się jakoś ułoży!

Kasia nie odpowiedziała. Patrzyła na swoje dłonie, jakby szukała tam odpowiedzi. Ja czułam, jak narasta we mnie gniew. Bo przecież to nie tylko ich sprawa. To my – cała rodzina – od lat dokładamy się do ich rachunków, przynosimy ubrania po dzieciach sąsiadów, gotujemy obiady na zapas.

Pamiętam, jak jeszcze rok temu Kasia mówiła mi w tajemnicy:

– Wiesz, czasem marzę o tym, żeby wyjechać gdzieś daleko. Zostawić wszystko i zacząć od nowa… Ale potem patrzę na dzieci i wiem, że nie mogę.

Wtedy ją rozumiałam. Teraz już nie byłam pewna.

Wieczorem zadzwoniła do mnie mama:

– Musimy coś zrobić. Grażyna płacze cały dzień, Tomek zamknął się w garażu i nie chce z nikim rozmawiać. A Kasia… ona chyba naprawdę wierzy, że to dziecko wszystko naprawi.

Zebrałam się na odwagę i poszłam do nich następnego dnia. W salonie panował chaos: dzieci biegały między zabawkami, najmłodszy płakał w łóżeczku. Kasia siedziała przy stole i patrzyła w okno.

– Kasia… – zaczęłam ostrożnie. – Czy ty naprawdę tego chcesz?

Spojrzała na mnie oczami pełnymi łez.

– Nie wiem… Czasem myślę, że to jedyne, co potrafię robić dobrze. Być mamą.

Usiadłam obok niej i złapałam ją za rękę.

– Ale czy to wystarczy? Przecież Tomek jest na ciebie wściekły. Dzieci czują napięcie. Ty sama jesteś wykończona.

Wtedy weszła teściowa Kasi i zaczęła krzyczeć:

– To twoja wina! Zawsze byłaś nieodpowiedzialna! Tomek powinien był cię zostawić po trzecim dziecku!

Kasia wybuchła płaczem i wybiegła z pokoju. Ja zostałam sama z jej teściową i czułam się jak intruz.

Wieczorem zadzwonił Tomek.

– Nie wiem już, co robić – powiedział cicho. – Kocham ją, ale mam dość tego wszystkiego. Pracuję po czternaście godzin dziennie, a i tak nie wystarcza na rachunki. Czasem mam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić.

Słuchałam go i czułam narastającą frustrację. Dlaczego nikt nie potrafi powiedzieć „dość”? Dlaczego wszyscy udają, że wszystko jest w porządku?

W kolejnych tygodniach atmosfera tylko gęstniała. Kasia coraz częściej zamykała się w sobie, dzieci były rozdrażnione i płaczliwe. Tomek zaczął wracać do domu coraz później. W końcu doszło do wybuchu.

Było niedzielne popołudnie. Cała rodzina zebrała się u babci na obiedzie. Nagle Tomek wstał od stołu i powiedział:

– Mam dość! Nie chcę kolejnego dziecka! Nie dam rady!

Zapadła cisza. Kasia pobladła i wybiegła z pokoju. Babcia zaczęła płakać, dzieci patrzyły na ojca szeroko otwartymi oczami.

Po obiedzie podeszłam do Tomka.

– Może czas poszukać pomocy? Psychologa? Doradcy rodzinnego?

Spojrzał na mnie z rezygnacją.

– Myślisz, że to coś zmieni? Że nagle będziemy szczęśliwi?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Kasia urodziła zdrową dziewczynkę. Tomek został w domu, ale ich relacje są coraz bardziej napięte. Rodzina podzieliła się na dwa obozy: jedni wspierają Kasię bezwarunkowo, inni uważają ją za egoistkę.

A ja? Czuję się rozdarta między współczuciem a złością. Czy naprawdę powinniśmy wspierać decyzje, które ranią wszystkich wokół? Czy miłość do rodziny oznacza akceptację wszystkiego bez słowa sprzeciwu?

Czasem patrzę na Kasię i zastanawiam się: czy można być szczęśliwym, jeśli wszyscy wokół cierpią? Czy odwaga to trwanie przy swoich wyborach za wszelką cenę… czy może umiejętność powiedzenia sobie „dość”? Co wy o tym myślicie?