Dlaczego chcesz mieszkać z kimś obcym?
— Dlaczego chcesz mieszkać z kimś obcym? — krzyknęła mama, a jej głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na Pradze. Stałem w przedpokoju z plecakiem na ramieniu, gotowy do wyjścia, ale jej słowa zatrzymały mnie w miejscu. — Twój ojczym to dla ciebie nikt! Nie rozumiem, dlaczego chcesz tam iść, synu!
Patrzyłem na nią, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Mama nigdy nie była żoną Marka. Zaszła w ciążę przypadkiem, kiedy miała dwadzieścia dwa lata i studiowała jeszcze na uniwersytecie. Nigdy nie rozważała aborcji, chociaż jej rodzice naciskali. Mark próbował być obecny, ale nigdy nie zamieszkali razem. Mama zawsze powtarzała, że nie potrzebuje mężczyzny do wychowania dziecka.
Ale ja potrzebowałem ojca. I choć Mark był dla mnie bardziej znajomym niż tatą, zawsze starał się być blisko. Odbierał mnie z przedszkola, zabierał na rowerowe wycieczki po Kampinosie, uczył grać w szachy. Mama patrzyła na to z dystansem, jakby bała się, że ktoś odbierze jej mnie.
— Mamo, ja po prostu chcę spróbować — powiedziałem cicho. — U Marka jest spokojniej. Tam nie ma ciągłych kłótni.
— Kłótni? — jej głos zadrżał. — To ja się staram! To ja cię wychowałam! Mark pojawia się raz na jakiś czas i nagle jest bohaterem?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Widziałem jej łzy i czułem się winny. Ale w domu mamy było coraz trudniej. Po pracy była zmęczona, często krzyczała na mnie za drobiazgi: niepozmywane naczynia, bałagan w pokoju, gorszą ocenę z matematyki. Czułem się jak ciężar.
Mark mieszkał na drugim końcu Warszawy, w nowym bloku na Ursynowie. Miał psa, którego sam wyprowadzałem rano przed szkołą. Tam nikt nie podnosił głosu. Wieczorami graliśmy razem na konsoli albo oglądaliśmy filmy. Mark nie był idealny — czasem zapominał o moich urodzinach albo spóźniał się po mnie do szkoły — ale przy nim czułem się… lżejszy.
Mama nie mogła tego zrozumieć. — On jest dla ciebie obcy! — powtarzała. — Ja cię kocham! On nigdy cię nie chciał!
To bolało najbardziej. Wiedziałem, że Mark nie planował mojego istnienia. Mama też nie. Ale czy to znaczyło, że nie mam prawa szukać swojego miejsca?
Pamiętam jedną noc, kiedy wróciłem późno od Marka. Mama siedziała w kuchni przy zgaszonym świetle i płakała. Usiadłem naprzeciwko niej.
— Przepraszam — powiedziałem.
— Za co? — zapytała przez łzy.
— Że chcę spróbować inaczej.
Spojrzała na mnie długo, jakby widziała mnie pierwszy raz.
— Boję się cię stracić — wyszeptała.
Nie wiedziałem wtedy, co odpowiedzieć. Byłem tylko nastolatkiem rozdartym między dwoma światami: matką, która poświęciła dla mnie wszystko i ojcem, który próbował być obecny na swój sposób.
W szkole koledzy pytali:
— To ty masz dwóch ojców?
— Nie… właściwie żadnego — odpowiadałem półżartem.
Czułem się inny. W weekendy jeździłem do Marka, a potem wracałem do mamy i jej wiecznych pretensji. Czasem myślałem, że najlepiej byłoby uciec gdzieś daleko i zacząć od nowa.
Pewnego dnia mama znalazła mój list do Marka. Pisałem w nim o tym, jak bardzo chciałbym zamieszkać z nim na stałe.
— Więc to tak? — zapytała zimno.
Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy.
— Chcesz mnie zostawić? Po tym wszystkim?
Milczałem. Wiedziałem, że ją ranię, ale czułem też ulgę, że moje uczucia wreszcie wyszły na jaw.
Przez kilka tygodni prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolało oddychać. Mark dzwonił codziennie, pytał jak się czuję, czy czegoś potrzebuję.
W końcu mama zgodziła się na próbę: miesiąc u Marka. Spakowałem walizkę i pojechałem na Ursynów. Przez pierwsze dni czułem się dziwnie — jak gość we własnym życiu. Mark starał się jak mógł: gotował moje ulubione spaghetti, kupił nową pościel do mojego pokoju.
Ale wieczorami tęskniłem za mamą. Za jej herbatą z cytryną i nawet za tymi jej pretensjami o wszystko.
Po miesiącu wróciłem do mamy. Przytuliła mnie mocno i długo płakała.
— Wybacz mi — powiedziała cicho. — Chciałam cię zatrzymać dla siebie… Ale ty masz prawo wybierać.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy prawdziwą rodziną — ja, mama i Mark. Może rodzina to nie zawsze dom pod jednym dachem? Może czasem trzeba pozwolić sobie odejść, żeby naprawdę wrócić?
Czy można kochać dwie osoby naraz i nie zranić żadnej? Czy kiedykolwiek przestanę czuć się rozdarty? Może wy też znacie to uczucie…