Cztery lata temu, kiedy razem się uczyliśmy – Jak śmierć brata rozbiła moją rodzinę

– Dlaczego to nie ja? – pytanie rozbrzmiewało w mojej głowie, kiedy patrzyłem na zdjęcie Michała stojące na komodzie w salonie. Cztery lata temu, dokładnie o tej porze, siedzieliśmy razem przy kuchennym stole, ucząc się do matury. On żartował, że polski to najnudniejszy przedmiot świata, a ja śmiałem się, że i tak dostanie lepszą ocenę ode mnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ostatni raz, kiedy będziemy się śmiać razem.

Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Mama krzątała się po kuchni, tata czytał gazetę, a Michał zadzwonił do kolegi – miał tylko na chwilę wyskoczyć na rower. „Wracam za godzinę!” – rzucił przez ramię. Nigdy nie wrócił. Telefon zadzwonił o 21:37. Policjant mówił coś o wypadku, o samochodzie, o tym, że Michał nie żyje na miejscu. Mama upadła na podłogę z krzykiem, tata pobladł i wybiegł z domu. Ja stałem jak sparaliżowany, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.

Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Mama zamknęła się w sobie, przestała gotować obiady, przestała rozmawiać. Tata coraz częściej wracał późno z pracy i śmierdział alkoholem. Ja zostałem sam z własnym żalem i poczuciem winy – bo to ja namówiłem Michała, żeby się pouczył ze mną, przez co wyszedł później niż planował. Gdyby wyszedł wcześniej… Może by żył?

W szkole patrzyli na mnie jak na kogoś obcego. Nauczyciele mówili szeptem: „To ten chłopak po tragedii”. Koledzy przestali zapraszać mnie na imprezy – jakby bali się, że przyniosę pecha. Nawet Ola, moja najlepsza przyjaciółka od podstawówki, zaczęła mnie unikać. „Nie wiem, co powiedzieć” – tłumaczyła się w SMS-ie. Ja też nie wiedziałem.

Najgorzej było w domu. Każdy dzień zaczynał się od ciszy i kończył się ciszą. Mama zamykała się w pokoju Michała i siedziała tam godzinami. Czasem słyszałem jej cichy płacz przez drzwi. Tata coraz częściej wybuchał gniewem – o byle co: rozlane mleko, niepozmywane naczynia, bałagan w przedpokoju. Raz rzucił talerzem o ścianę i krzyczał: „To wszystko twoja wina! Gdybyś go nie zatrzymał…!”

Próbowałem rozmawiać z mamą. „Mamo, proszę… Musimy jakoś żyć dalej.” Ale ona tylko patrzyła przez okno i powtarzała: „Nie rozumiesz… On był moim sercem.”

Tata coraz częściej znikał na całe noce. Czułem się jak intruz we własnym domu. Zacząłem uciekać do biblioteki albo włóczyć się bez celu po mieście. Czasem siadałem na ławce w parku i patrzyłem na dzieci bawiące się na placu zabaw. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek jeszcze będę szczęśliwy.

Pewnego dnia znalazłem w szufladzie Michała jego zeszyt z zapiskami. Na ostatniej stronie napisał: „Chciałbym kiedyś zrobić coś ważnego. Coś, co sprawi, że będę dumny z siebie.” Pomyślałem wtedy: a co jeśli to ja powinienem żyć inaczej? Może powinienem spróbować coś zmienić?

Zacząłem pisać listy do Michała – takie, których nigdy nie wysłałem. Pisałem o tym, jak bardzo mi go brakuje, jak bardzo nienawidzę siebie za tamten wieczór i jak bardzo chciałbym cofnąć czas. Pisałem też o tym, jak bardzo tęsknię za dawną rodziną – za mamą śmiejącą się przy stole i tatą opowiadającym dowcipy.

Minęły miesiące. Mama zaczęła chodzić do psychologa, ale nasze rozmowy nadal były krótkie i chłodne. Tata wyprowadził się do babci pod Warszawą – powiedział tylko: „Nie potrafię tu już być.” Zostałem sam z mamą w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień.

W końcu postanowiłem pójść na studia do Krakowa – daleko od domu, od wspomnień, od bólu. Myślałem, że ucieczka pomoże mi zacząć od nowa. Ale każdego wieczoru zasypiałem z myślą o Michału i o tym, co by było gdyby…

Na drugim roku studiów poznałem Kasię – dziewczynę z podobną historią. Jej brat zginął w wypadku samochodowym dwa lata wcześniej. Rozumieliśmy się bez słów. Rozmawialiśmy godzinami o bólu, o winie i o tym, jak trudno jest przebaczyć sobie samemu.

Pewnego dnia zadzwoniła mama: „Chciałabym cię zobaczyć.” Pojechałem do domu po raz pierwszy od roku. Mieszkanie było inne – cichsze, smutniejsze. Mama wyglądała starzej niż pamiętałem. Usiadła naprzeciwko mnie i powiedziała: „Przepraszam cię… Za wszystko.”

Płakaliśmy razem przez długi czas. Po raz pierwszy od czterech lat poczułem ulgę – jakby ktoś zdjął mi z pleców ciężki plecak pełen kamieni.

Dziś wiem, że żałoba nigdy nie mija całkiem. Czasem wystarczy jeden zapach albo piosenka w radiu i wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Ale nauczyłem się żyć z tym bólem – nie wypierać go, ale pozwolić mu być częścią mnie.

Czasami zastanawiam się: czy gdyby Michał żył, bylibyśmy teraz szczęśliwą rodziną? Czy można naprawdę przebaczyć sobie rzeczy, których nigdy nie da się naprawić? Co wy myślicie – czy da się odbudować rodzinę po takiej tragedii?