Co mam teraz zrobić? Ojciec przyszłej synowej przywitał nas będąc już nieźle podchmielony: Dlaczego syn wybrał najgorszą ze wszystkich dostępnych opcji

— Co mam teraz zrobić? — powtarzałam w myślach, stojąc w korytarzu obcego mieszkania, gdzie ściany przesiąknięte były zapachem starego tytoniu i taniego alkoholu. Mój mąż, Andrzej, ścisnął mnie za rękę, jakby chciał dodać mi otuchy. Przed nami stał ojciec przyszłej synowej — pan Zbigniew, już nieźle podchmielony, z szerokim uśmiechem i czerwonymi policzkami. — No to co, państwo młodzi, napijemy się na powitanie? — zapytał z przesadnym entuzjazmem, chwytając za butelkę wódki stojącą na stole.

Spojrzałam na mojego syna, Pawła. W jego oczach widziałam mieszankę wstydu i determinacji. Obok niego stała ona — Marta. Dziewczyna o smutnych oczach, która od razu wydała mi się zagubiona i niepewna. Próbowała uśmiechać się do nas, ale jej usta drżały. W tym momencie poczułam, jak narasta we mnie gniew. Dlaczego mój syn wybrał właśnie ją? Dlaczego spośród tylu możliwości wybrał dziewczynę z tak trudnym domem?

Zawsze starałam się być dobrą matką. W pracy często rozmawialiśmy o dzieciach z domów dziecka, o tych wszystkich nieszczęśliwych historiach pokazywanych w telewizji. Organizowałam zbiórki, odwiedzałam domy dziecka z kolegami z biura, przynosiłam prezenty, przekazywałam pieniądze. Wydawało mi się, że wiem wszystko o ludzkich dramatach. Ale nigdy nie sądziłam, że taki dramat pojawi się w moim własnym domu.

— Mamo, proszę cię… — Paweł szepnął do mnie, kiedy weszliśmy do salonu. — Daj im szansę.

Chciałam odpowiedzieć coś ciepłego, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego usiadłam sztywno na kanapie i obserwowałam Martę. Jej matka, pani Halina, próbowała zagadywać nas o pogodzie i pracy, ale co chwilę zerkała z niepokojem na męża. Pan Zbigniew tymczasem opowiadał anegdoty z czasów młodości, coraz bardziej bełkotliwie.

W pewnym momencie Andrzej nachylił się do mnie i szepnął:
— Może nie powinniśmy oceniać ich tak surowo? Każdy ma swoje problemy.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co czeka mojego syna. Przecież wychowałam go w zupełnie innych warunkach! Zawsze miał wszystko, czego potrzebował: miłość, wsparcie, stabilność. A teraz miałby wejść w rodzinę, gdzie alkohol leje się strumieniami?

Po kolacji Paweł poprosił mnie na stronę.
— Mamo, wiem, co myślisz. Ale ja kocham Martę. Ona nie jest swoim ojcem. Ona potrzebuje kogoś, kto ją pokocha i pokaże jej inny świat.

Patrzyłam na niego i widziałam w nim siebie sprzed lat — młodą kobietę pełną ideałów i wiary w ludzi. Ale życie nauczyło mnie ostrożności.

— Synku — zaczęłam ostrożnie — czy jesteś pewien? Przecież widzisz, co tu się dzieje.

— Wiem — odpowiedział cicho. — Ale ja chcę jej pomóc. I chcę być z nią.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo i gest Martyi jej rodziców. Przypomniałam sobie własne dzieciństwo — ojca tyrana i matkę zamkniętą w sobie ze strachu przed kolejnym wybuchem gniewu. Przysięgłam sobie wtedy, że moje dzieci nigdy nie będą musiały przez to przechodzić.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra, Ewa.
— I co? Jak było?

Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami.
— Może przesadzasz? — zapytała ostrożnie. — Może Marta naprawdę jest inna?

Ale ja nie mogłam pozbyć się lęku. W pracy byłam rozkojarzona. Koledzy pytali mnie o spotkanie z przyszłą synową, a ja tylko wzruszałam ramionami.

Wieczorem Paweł przyszedł do nas sam.
— Mamo, tato… Marta jest w ciąży.

Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Andrzej złapał się za głowę.
— Synu… czy ty jesteś pewien tego wszystkiego?

Paweł spojrzał na nas z determinacją.
— Tak. Kocham ją i będziemy razem.

Wtedy wybuchłam płaczem. Wszystkie emocje znalazły ujście: strach o syna, żal do losu, rozczarowanie jego wyborem i własną bezradność.

Przez kolejne dni unikałam rozmów z Pawłem. Andrzej próbował mnie przekonać, że powinnam zaakceptować sytuację dla dobra dziecka i syna. Ale ja czułam się zdradzona przez życie i przez własne dziecko.

W końcu zadzwoniła Marta.
— Pani Anno… wiem, że nie jestem wymarzoną synową. Ale proszę mi dać szansę. Ja naprawdę kocham Pawła i zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.

Jej głos był pełen łez i nadziei. Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu. Czy naprawdę mam prawo odbierać synowi szczęście tylko dlatego, że boję się jego wyboru?

Dziś patrzę na Pawła i Martę inaczej niż wtedy. Widzę ich walkę o lepsze życie i próbuję im pomóc najlepiej jak potrafię. Ale wciąż zadaję sobie pytanie: czy można być szczęśliwym mimo trudnego początku? Czy rodzice mają prawo ingerować w wybory swoich dzieci?

Może właśnie to jest najtrudniejsze w byciu rodzicem: pozwolić dziecku popełniać własne błędy i ufać, że miłość naprawdę potrafi zmienić wszystko.