Cisza pośród śmiechu dzieci: Opowieść o zapomnianej matce

— Mamo, możesz zostać z Olą jeszcze godzinę? — głos mojej córki, Magdy, brzmiał w słuchawce zmęczony, ale pełen nadziei. — Oczywiście, kochanie, zostanę nawet całą noc, jeśli trzeba — odpowiedziałam bez wahania. Tak było przez lata. Zawsze gotowa, zawsze na posterunku, zawsze z otwartym sercem i ciepłym obiadem.

Pamiętam, jak wnuki biegały po moim małym mieszkaniu w bloku na Pradze. Ich śmiech odbijał się od ścian, a ja czułam się potrzebna. Byłam dla nich jak druga mama — gotowa przytulić, opatrzyć zdarte kolano, upiec ulubione ciasto z jabłkami. Syn, Tomek, też często podrzucał mi swojego Kacpra, kiedy z żoną musieli zostać dłużej w pracy. — Mamo, nie wiem, co byśmy bez ciebie zrobili — powtarzał z wdzięcznością.

Dziś w mieszkaniu panuje cisza. Siedzę przy oknie i patrzę na szare podwórko. Telefon milczy. Czasem łudzę się, że może ktoś zadzwoni — Magda zapyta o zdrowie albo Tomek poprosi o przepis na pierogi. Ale nic. Tylko reklamy i czasem sąsiadka z dołu, która pyta, czy nie mam cukru.

Najbardziej boli mnie ta nagła zmiana. Kiedy wnuki były małe, byłam niezastąpiona. Teraz Ola studiuje w Krakowie, Kacper pracuje w Niemczech. Dzieci mają swoje życie — Magda prowadzi własną firmę, Tomek ciągle w delegacjach. Dzwonią tylko od święta: na Wielkanoc, Boże Narodzenie i moje urodziny. Rozmowy są krótkie, uprzejme, jakby odhaczali obowiązek.

Ostatnio próbowałam zadzwonić do Magdy bez okazji. Odebrała po kilku sygnałach:
— Cześć mamo! Coś się stało?
— Nie, chciałam tylko zapytać, jak się czujesz…
— W porządku, mamo, ale właśnie wychodzę na spotkanie. Oddzwonię później.
Nie oddzwoniła.

Wieczorami rozmawiam sama ze sobą. Przeglądam stare zdjęcia — dzieci na wakacjach nad morzem, wnuki z pierwszymi rowerkami. Wtedy byłam szczęśliwa. Wtedy miałam dla kogo żyć.

Pamiętam dzień, kiedy Magda po raz pierwszy zostawiła mi Olę na noc. Bała się, że sobie nie poradzę:
— Mamo, dasz radę? Ola czasem płacze w nocy…
— Poradzę sobie — uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po ręce.
Ola obudziła się tylko raz. Przytuliłam ją mocno i zaśpiewałam kołysankę. Rano Magda była zdziwiona:
— Mamo, jak ty to robisz?
— Po prostu kocham — odpowiedziałam.

Teraz miłość nie wystarcza. Teraz jestem tylko numerem w telefonie, który można wyciszyć.

Czasem spotykam sąsiadki na klatce schodowej. Pani Zosia też narzeka:
— Moja Basia nawet nie pamięta o moich imieninach! Wszystko przez tę pracę za granicą…
Współczuję jej, ale wiem, że każda z nas nosi swój własny ból.

Najgorsze są święta. Wigilia przy pustym stole boli najbardziej. Kiedyś było gwarno — dzieci kłóciły się o prezenty, wnuki śpiewały kolędy fałszując niemiłosiernie. Teraz zostaje mi telewizor i barszcz z uszkami dla jednej osoby.

Próbowałam zaprosić rodzinę na wspólny obiad:
— Magda, może przyjedziecie w niedzielę? Upiekę szarlotkę…
— Mamo, mamy tyle spraw… Może innym razem?
Tomek nawet nie odebrał telefonu.

Czasem myślę: może to ja zrobiłam coś źle? Może za bardzo ich rozpieszczałam? Może powinnam była być bardziej stanowcza? Ale przecież chciałam tylko dać im wszystko, co najlepsze.

Ostatnio zaczęłam chodzić do klubu seniora. Tam przynajmniej ktoś mnie słucha. Pani Halina opowiada o swoich wnukach z dumą:
— Moja wnuczka napisała do mnie list! Wyobrażasz sobie?
Zazdroszczę jej tej więzi.

Wczoraj znów zadzwoniłam do Tomka:
— Cześć synku! Dawno się nie widzieliśmy…
— Cześć mamo… Przepraszam, mam teraz ważną wideokonferencję. Zadzwonię później.
Nie zadzwonił.

Czasem mam ochotę wykrzyczeć im wszystko:
— Czy naprawdę tak trudno znaleźć dla mnie chwilę? Czy już nie jestem wam potrzebna?
Ale milczę. Boję się ich stracić zupełnie.

Wieczorami modlę się o zdrowie dla nich i dla siebie o odrobinę siły. Może jeszcze kiedyś zadzwonią bez okazji? Może przypomną sobie smak mojej szarlotki?

Patrzę na swoje ręce — spracowane, pomarszczone. Tyle razy tuliły dzieci i wnuki. Teraz drżą z samotności.

Czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy każda matka musi przeżyć taką ciszę pośród śmiechu dzieci? A może to po prostu znak naszych czasów?