Cisza matki: Czy powinnam była ich poprosić, by odeszli?

– Mamo, nie możesz tak po prostu nas wyrzucić! – głos Pawła drżał, a w jego oczach widziałam gniew i niedowierzanie. Stał w progu kuchni, zaciśnięte pięści wbijały się w uda. Obok niego stała Ania, jego żona, z opuszczoną głową. W powietrzu wisiała cisza, gęsta jak śmietana.

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w kubek z herbatą, który trzymałam w dłoniach. Zastanawiałam się, jak to się stało, że doszło do tej chwili. Przecież zawsze byłam tą, która godziła, łagodziła konflikty, dbała o dom. Ale od miesięcy czułam się jak cień we własnym mieszkaniu. Każdy dzień zaczynał się od kłótni o łazienkę, kończył się cichymi pretensjami o niepozmywane naczynia czy rozrzucone ubrania. Mój dom przestał być moim azylem.

– Paweł… – zaczęłam cicho. – Ja już nie daję rady. To nie jest przeciwko wam. Po prostu… potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję oddechu.

Ania podniosła wzrok. Jej oczy były czerwone od płaczu.

– My nie mamy dokąd pójść – wyszeptała. – Przecież wiesz, że nie stać nas na wynajem. Paweł stracił pracę, a ja mam tylko umowę zlecenie…

Zacisnęłam powieki. Wiedziałam o tym wszystkim. Wiedziałam też, że przez ostatnie pół roku mój syn coraz częściej wracał do domu rozdrażniony, a Ania zamykała się w pokoju i płakała po nocach. Ich małżeństwo wisiało na włosku, a ja byłam świadkiem każdego ich upadku.

Wszystko zaczęło się niewinnie – „Mamo, możemy się na chwilę zatrzymać? Tylko na miesiąc, dopóki nie znajdziemy czegoś swojego.” Minął miesiąc, potem drugi… W końcu przestałam liczyć tygodnie. Zaczęłam liczyć dni do chwili, gdy znów będę mogła usiąść w ciszy przy oknie i poczuć zapach świeżo zaparzonej kawy bez lęku, że ktoś zaraz wejdzie i zacznie narzekać.

– To nie jest takie proste – powiedziałam w końcu. – Ale ja też mam swoje granice. Przepraszam.

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza! Że zawsze możemy na ciebie liczyć!

Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone przy jego łóżku, gdy był mały i miał gorączkę. Wszystkie rozmowy o życiu, gdy dorastał i pytał mnie o sens świata. Czy naprawdę byłam złą matką?

– Rodzina jest najważniejsza – wyszeptałam. – Ale czasem trzeba zadbać też o siebie.

Wyszedł trzaskając drzwiami. Ania została jeszcze chwilę.

– Przepraszam panią – powiedziała cicho. – To wszystko przez nas…

Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że ją rozumiem, ale nie potrafiłam. Byłam zbyt zmęczona.

Kiedy zostali u mnie po raz pierwszy, czułam ulgę – miałam ich blisko siebie, mogłam im pomóc. Ale z każdym tygodniem narastało napięcie. Paweł był coraz bardziej sfrustrowany brakiem pracy; Ania czuła się intruzem w moim domu. Ja zaś czułam się jak duch – niewidzialna i zbędna.

Pamiętam dzień, kiedy wszystko pękło po raz pierwszy. Była sobota rano. Weszłam do kuchni i zobaczyłam stertę brudnych naczyń. Zaczęłam je zmywać, a wtedy Paweł wszedł i rzucił:

– Nie musisz tego robić za nas! Jesteśmy dorośli!

– To czemu tego nie robicie? – odpowiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

Zrobiło się niezręcznie. Ania próbowała załagodzić sytuację:

– Ja zaraz to zrobię…

Ale już było za późno. Od tamtej pory coraz częściej unikaliśmy siebie nawzajem.

Wieczorami leżałam w łóżku i słuchałam ich kłótni przez cienką ścianę. Słyszałam płacz Ani i podniesiony głos Pawła. Czułam się winna – przecież to ja powinnam była im pomóc znaleźć wyjście z tej sytuacji. Ale nie potrafiłam.

Zaczęłam mieć problemy ze snem. Rano budziłam się zmęczona i rozdrażniona. Przestałam spotykać się z przyjaciółkami; wstydziłam się opowiadać o tym, co dzieje się w moim domu.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra, Teresa.

– Hanka, musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Jesteś ich matką, ale nie możesz być ich służącą.

– Ale co mam zrobić? Wyrzucić ich na bruk?

– Nie wyrzucasz ich na bruk! Oni są dorośli! Muszą nauczyć się radzić sobie sami!

Długo myślałam nad jej słowami. W końcu zdecydowałam się porozmawiać z Pawłem i Anią.

Przez kilka dni zbierałam się na odwagę. W końcu usiedliśmy razem przy stole.

– Kochani – zaczęłam drżącym głosem – musimy porozmawiać o przyszłości…

Paweł od razu się spiął.

– Chcesz nas wyrzucić?

– Chcę wam pomóc stanąć na nogi – odpowiedziałam spokojnie. – Ale nie mogę już dłużej żyć w takim napięciu.

Ania zaczęła płakać.

– My naprawdę nie mamy gdzie pójść…

– Pomogę wam znaleźć mieszkanie do wynajęcia – zaproponowałam. – Pomogę wam finansowo na początek… Ale musicie zacząć żyć na własny rachunek.

Wiedziałam, że to będzie trudne dla nas wszystkich. Ale czułam też ulgę – pierwszy raz od miesięcy poczułam, że odzyskuję kontrolę nad własnym życiem.

Przez kolejne dni atmosfera była ciężka jak przed burzą. Paweł prawie się do mnie nie odzywał; Ania unikała mojego wzroku.

W końcu znaleźli małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pomogłam im spakować rzeczy; dałam im trochę pieniędzy na start.

Kiedy wychodzili z mieszkania po raz ostatni, Paweł zatrzymał się w drzwiach.

– Może kiedyś mi wybaczysz – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Łzy napływały mi do oczu.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez pierwsze dni cieszyłam się ciszą; potem przyszło poczucie winy i żal.

Czy zrobiłam dobrze? Czy bycie matką oznacza poświęcenie siebie aż do końca? Czy można kochać i jednocześnie stawiać granice?

Czasem patrzę przez okno na ludzi idących ulicą i zastanawiam się: czy inni też musieli wybierać między sobą a rodziną? Jak wy byście postąpili na moim miejscu?