Ciężar Nazwiska: Dziedzictwo Ojca i Cienie, Które Rzuca
– Nie będę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku! – krzyknęłam, trzaskając drzwiami salonu. Głos odbił się echem od marmurowych ścian naszego mieszkania na warszawskim Powiślu. Mama, jak zwykle wyprostowana, z filiżanką herbaty w dłoni, spojrzała na mnie z dezaprobatą. Ojciec nawet nie podniósł wzroku znad gazety. W tej chwili czułam, jakbyśmy byli aktorami w przedstawieniu, które już dawno straciło sens.
Nazywam się Zuzanna Majewska. Jestem córką byłego prezydenta Polski, Jana Majewskiego. Dla większości ludzi to powód do dumy – dla mnie od zawsze był to ciężar, którego nie potrafiłam unieść. Gdy tata kończył kadencję, miałam szesnaście lat. Wtedy myślałam, że wszystko się zmieni – że będziemy mogli być zwyczajną rodziną. Myliłam się.
Minęło dziesięć lat. Tata wciąż oczekuje, że wszyscy będą zwracać się do niego „Pan Prezydent”, a mama – „Pani Prezydentowa”. Nawet w sklepie spożywczym czy u fryzjera. Kiedyś próbowałam im tłumaczyć, że to już nieaktualne, że ludzie patrzą na nas jak na dziwaków. Ale oni tylko wzruszali ramionami. „To kwestia szacunku do urzędu” – powtarzał ojciec. „To nasza godność” – dodawała mama.
Wszystko wybuchło pewnego czerwcowego popołudnia, kiedy dziennikarka z popularnego portalu plotkarskiego nagrała moich rodziców podczas awantury w restauracji. Kelner zwrócił się do taty po prostu „panie Janie”, a on wpadł w furię. Filmik obiegł internet w kilka godzin. Komentarze były bezlitosne: „Oderwani od rzeczywistości”, „Żyją przeszłością”, „Wstyd dla kraju”.
Od tego dnia nie mogłam spokojnie wyjść z domu. W pracy – jestem psycholożką dziecięcą – koledzy szeptali za moimi plecami. Dzieciaki na placu zabaw pokazywały mnie palcami. Nawet sąsiadka z naprzeciwka przestała mówić mi „dzień dobry”.
Wieczorami w domu atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą. Ojciec zamykał się w gabinecie i godzinami rozmawiał przez telefon z dawnymi współpracownikami. Mama przeglądała stare albumy ze zdjęciami z czasów prezydentury i wzdychała ciężko. Ja czułam się jak duch – niewidzialna i niepotrzebna.
Pewnej nocy usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
– Zuzanna nas nienawidzi – powiedziała mama cicho.
– Ona po prostu nie rozumie, co to znaczy być Majewską – odpowiedział ojciec.
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę nigdy nie zobaczą we mnie kogoś więcej niż tylko przedłużenie ich ambicji?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z tatą. Siedział przy biurku, przeglądając stare przemówienia.
– Tato, musimy porozmawiać.
– O czym?
– O tym wszystkim… O tym, co się dzieje z naszą rodziną.
Spojrzał na mnie z chłodnym dystansem.
– Jeśli chcesz mi powiedzieć, że powinniśmy się poddać tej fali hejtu, to nawet nie zaczynaj.
– Nie chodzi o hejt! Chodzi o to, że nie potrafimy już być razem… Że ja nie potrafię oddychać pod ciężarem twojego nazwiska!
Przez chwilę milczał.
– Zuzanna, nazwisko Majewski zobowiązuje. To nie jest zwykłe nazwisko. To historia tego kraju.
– A ja? Czy ja też jestem tylko historią?
Nie odpowiedział.
W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Dzieciaki pytały: „Czy pani tata naprawdę krzyczał na kelnera?” Jedna z matek poprosiła dyrekcję o zmianę psychologa dla swojego syna – „Nie chcemy skandalu w naszej rodzinie”.
Wieczorami zaczęłam pisać pamiętnik. Przelewałam na papier wszystko, czego nie mogłam powiedzieć rodzicom: żal, wstyd, poczucie winy i tęsknotę za normalnością. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra taty, ciocia Barbara.
– Zuzia, musisz wiedzieć jedno: twój ojciec zawsze był taki… Nawet jako dziecko chciał być najlepszy we wszystkim. Ale on cię kocha, tylko nie umie tego pokazać.
– A mama?
– Mama boi się przyszłości bez tytułów i zaszczytów. Dla niej to jedyne, co zna.
Rozłączyłam się ze łzami w oczach. Czy naprawdę bycie Majewską oznaczało rezygnację z siebie?
Kilka dni później mama przyszła do mojego pokoju.
– Zuzia… Przepraszam za wszystko. Wiem, że ci trudno. Ale my też się boimy… Boimy się zapomnienia.
Objęła mnie pierwszy raz od lat tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
Wieczorem usiedliśmy razem przy stole – pierwszy raz od miesięcy bez kłótni i pretensji. Ojciec długo milczał, a potem powiedział:
– Może czasem za bardzo trzymamy się przeszłości… Ale nie chcemy cię stracić.
Patrzyłam na nich i po raz pierwszy poczułam coś na kształt ulgi.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię wybaczyć im wszystko. Nie wiem też, czy kiedykolwiek będę mogła być po prostu Zuzanną, a nie „córką prezydenta”. Ale wiem jedno: każdy z nas nosi swój ciężar nazwiska inaczej. Może najważniejsze to znaleźć własny sposób na życie – nawet jeśli oznacza to sprzeciw wobec rodziny.
Czy można być lojalnym wobec bliskich i jednocześnie wiernym sobie? Czy dziedzictwo zawsze musi być ciężarem? Czasem myślę, że odpowiedzi na te pytania szukamy przez całe życie.