Ciężar miłości: Historia matki, która została sama ze swoim bólem
— Mamo, nie przesadzaj, przecież nie jest tak źle — usłyszałam głos Pawła zza kuchennego stołu. Jego żona, Marta, nawet nie podniosła wzroku znad telefonu. Siedzieli w moim mieszkaniu już trzeci miesiąc, odkąd stracili pracę i nie mieli dokąd pójść. Każdego dnia powtarzałam sobie, że to tylko chwilowe, że przecież jestem matką i muszę pomóc swojemu dziecku. Ale dziś… dziś czułam, jak coś we mnie pęka.
Zawsze byłam silna. Kiedy Paweł miał trzy lata, jego ojciec odszedł do innej kobiety. Zostałam sama z dzieckiem i kredytem na mieszkanie w bloku na Pradze. Pracowałam na dwa etaty, żeby niczego mu nie brakowało. Nigdy nie miał nowych zabawek, ale zawsze miał czyste ubrania i ciepły obiad. Pamiętam, jak wieczorami siadałam przy jego łóżku i obiecywałam sobie, że zrobię wszystko, by wyrósł na dobrego człowieka.
Paweł był moją dumą. Skończył technikum z wyróżnieniem, dostał się na studia. Kiedy poznał Martę, cieszyłam się razem z nim. Była cicha, trochę zamknięta w sobie, ale widziałam, że mój syn ją kocha. Pomogłam im urządzić kawalerkę na Mokotowie — sprzedałam nawet obrączkę po ojcu Pawła, żeby dołożyć im do wkładu własnego.
A potem wszystko zaczęło się sypać. Najpierw Marta straciła pracę w sklepie odzieżowym. Paweł próbował dorabiać jako kurier, ale po kilku miesiącach firma upadła. Zostali bez środków do życia. Przyszli do mnie — „na chwilę” — z walizkami i kotem Marty. „Mamo, tylko do czasu aż znajdziemy coś nowego” — zapewniał Paweł.
Minęły trzy miesiące. Każdego dnia wracałam z pracy zmęczona, a w domu czekał na mnie bałagan i chłód. Marta całymi dniami oglądała seriale na laptopie albo przeglądała Instagram. Paweł spał do południa, potem wychodził niby „szukać pracy”, ale wracał z pustymi rękami. Zaczęli znikać mi z lodówki produkty — moje ulubione sery, kawa, nawet resztki obiadu z poprzedniego dnia. Kiedy zwróciłam im uwagę, Paweł wzruszył ramionami: „Przecież jesteśmy rodziną”.
Któregoś wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez ścianę. Marta krzyczała: „Twoja matka patrzy na mnie jak na pasożyta!” Paweł odpowiedział: „A co mam zrobić? Nie mamy gdzie pójść!” Leżałam wtedy w łóżku i płakałam w poduszkę. Zaczęłam się zastanawiać — czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę: „Pani Aniu, czy wszystko w porządku? Jest pani rozkojarzona”. Skłamałam, że to tylko zmęczenie. W rzeczywistości czułam się jak cień samej siebie.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej do domu. W kuchni zobaczyłam Martę palącą papierosa przy otwartym oknie. Na stole leżały moje rachunki za prąd i gaz — niezapłacone od dwóch miesięcy. Marta nawet nie spojrzała mi w oczy.
— Marta, musimy porozmawiać — zaczęłam niepewnie.
— O czym? — rzuciła chłodno.
— O tym, że nie mogę was dłużej utrzymywać sama. Potrzebuję pomocy — powiedziałam drżącym głosem.
Marta wzruszyła ramionami.
— To powiedz Pawłowi.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i usiadłam z synem przy stole.
— Paweł… ja już nie daję rady. Potrzebuję waszego wsparcia. Może znajdziecie jakąś pracę? Albo chociaż pomożecie w domu?
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:
— Mamo, przesadzasz. Przecież zawsze dawałaś radę sama.
— Ale teraz już nie mogę! — wybuchłam płaczem.
Paweł milczał przez chwilę, potem wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. Marta zamykała się w pokoju, Paweł wychodził rano i wracał późno wieczorem. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Któregoś ranka znalazłam na stole kartkę: „Mamo, wybacz. Musimy się wyprowadzić”. Poczułam ulgę i jednocześnie pustkę. Przez kilka dni nie miałam od nich żadnych wieści. Dopiero po tygodniu Paweł zadzwonił:
— Mamo… przepraszam za wszystko. Nie wiedziałem, że tak cię ranimy.
Nie potrafiłam odpowiedzieć nic poza łzami.
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na szare niebo nad Warszawą. Zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo go kochałam? Czy za mało wymagałam? Czy matczyna miłość powinna mieć granice?
Może czasem trzeba pozwolić dzieciom upaść, żeby nauczyły się wstawać samodzielnie? A może to ja powinnam nauczyć się żyć dla siebie?
Czy jestem złą matką, jeśli w końcu postawiłam siebie na pierwszym miejscu?