Cień nad rodziną: Opowieść o matce, synowej i cieniu przeszłości
– Magda, czy ty oszalałaś? – wybuchłam, ledwo powstrzymując łzy i złość, kiedy zobaczyłam moją wnuczkę, Hanię, ubraną w gruby sweter i rajstopy, podczas gdy inne dzieci biegały po parku w letnich sukienkach i sandałach. Słońce prażyło niemiłosiernie, a ona wyglądała jakby wybierała się na Syberię.
Magda spojrzała na mnie z tym swoim spokojem, który zawsze mnie irytował. – Zosiu, Hania łatwo się przeziębia. Wolę dmuchać na zimne.
– Ale przecież ona się spoci! – nie dawałam za wygraną. – Inne dzieci patrzą, matki patrzą… Ludzie będą gadać!
Magda wzruszyła ramionami. – Nie obchodzi mnie to. Ważne, żeby Hania była zdrowa.
Poczułam, jak narasta we mnie bezsilność. Przecież ja też byłam matką! Wychowałam dwóch synów, przeżyłam PRL, kolejki po mięso, zimne mieszkania i wieczne troski. I co? Żaden nie umarł od przeciągu! A teraz moja synowa robi z mojej wnuczki pośmiewisko.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Mój mąż, Andrzej, siedział przy stole i czytał gazetę. – Znowu się pokłóciłyście? – zapytał bez podnoszenia wzroku.
– Ona robi z Hani dziwadło! – rzuciłam z goryczą. – Ludzie się śmieją.
Andrzej westchnął. – Zosia, to nie twoja sprawa. Daj im żyć po swojemu.
Ale jak mam dać im żyć po swojemu, skoro widzę, że robią źle? Przecież to moja rodzina! Moja krew! Czy mam patrzeć, jak moja wnuczka staje się obiektem żartów?
Następnego dnia zadzwonił mój starszy syn, Tomek. – Mamo, Magda mówiła mi o waszej rozmowie w parku. Proszę cię, nie wtrącaj się tak bardzo. To ich dziecko.
– Tomek, ja tylko chcę dobrze! – tłumaczyłam się drżącym głosem.
– Wiem, ale czasem twoje „dobrze” rani bardziej niż myślisz.
Zamilkłam. Przez chwilę miałam ochotę rzucić słuchawką. Ale potem poczułam coś dziwnego – żal do samej siebie. Czy naprawdę jestem taka okropna? Czy naprawdę moje „dobre rady” są tylko solą w oku dla Magdy?
Przypomniałam sobie własną teściową. Jak bardzo jej nie znosiłam za to wieczne wtrącanie się. Jak bolały mnie jej uwagi o tym, że nie umiem gotować rosołu tak jak ona albo że powinnam częściej przewijać dzieci. Przysięgłam sobie wtedy, że nigdy taka nie będę.
A jednak jestem.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się obrazy: Hania w swetrze, śmiejące się matki na ławce, Magda z tym swoim spokojem… I ja – stojąca obok jak sędzia.
Kilka dni później postanowiłam odwiedzić Magdę bez zapowiedzi. Drzwi otworzyła mi zaskoczona Hania.
– Babciu! – rzuciła mi się na szyję.
W salonie Magda siedziała przy stole z kubkiem herbaty. Spojrzała na mnie ostrożnie.
– Przyszłam przeprosić – powiedziałam cicho.
Magda uniosła brwi ze zdziwienia.
– Przepraszam, że się wtrącam. Po prostu… boję się o Hanię. I chyba trochę o was wszystkich. Chciałabym być potrzebna.
Magda przez chwilę milczała, a potem powiedziała:
– Zosiu, wiem, że chcesz dobrze. Ale czasem musisz nam pozwolić popełniać własne błędy. Ja też się boję – że coś zrobię źle, że Hania zachoruje albo będzie nieszczęśliwa przez moje decyzje. Ale muszę ufać sobie.
Usiadłam ciężko na krześle. Poczułam się nagle bardzo stara i bardzo zmęczona.
– Wiesz… kiedy byłam młoda, wszystko było inne – zaczęłam nieśmiało. – Nie było poradników, internetu… Byłyśmy zdane na siebie i na rady starszych kobiet. Może dlatego tak trudno mi przestać radzić.
Magda uśmiechnęła się smutno.
– Może czasem warto po prostu być obok? Bez oceniania?
Popatrzyłyśmy na siebie długo w milczeniu. Wtedy do pokoju wbiegła Hania z rysunkiem w ręku.
– Babciu! Narysowałam nas trzy razem!
Spojrzałam na obrazek: trzy kobiety trzymające się za ręce. Każda inna, każda uśmiechnięta.
Wyszłam od Magdy z ciężkim sercem, ale i z nadzieją. Może jeszcze potrafię być dobrą babcią i matką – taką, która wspiera zamiast oceniać?
Czasem myślę: czy naprawdę trzeba mieć zawsze rację? Czy nie lepiej po prostu być razem – nawet jeśli różnimy się we wszystkim? Co wy o tym sądzicie?