Cień na korytarzu: dzień, w którym oddałam mamę do domu opieki
– Nie zostawiaj mnie tu, Aniu… – jej głos był cichy, ledwo słyszalny, ale każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Stałam na korytarzu domu opieki „Słoneczna Przystań”, ściskając w dłoni jej cienką, pomarszczoną dłoń. Pachniało tu świeżością i lekami, a zza drzwi słychać było cichy szum telewizora i rozmowy innych pensjonariuszy. Moja mama – Zofia Nowak, kobieta, która całe życie była dla mnie opoką – patrzyła na mnie z mieszaniną strachu i rozczarowania.
Nie tak to sobie wyobrażałam. Przez tygodnie przekonywałam siebie, że to najlepsze rozwiązanie. Po śmierci taty wszystko się posypało. Mama coraz częściej zapominała, gdzie jest, gubiła się w swoim własnym mieszkaniu na Pradze. Kilka razy sąsiedzi dzwonili do mnie w środku nocy, bo błąkała się po klatce schodowej w samej koszuli nocnej. Mój brat, Tomek, mieszkał w Gdańsku i widywał ją raz na kilka miesięcy. Wszystko było na mojej głowie.
– Mamo, tu będzie ci dobrze. Będziesz miała opiekę, lekarzy… Ja przecież nie mogę rzucić pracy – tłumaczyłam, choć sama nie wierzyłam w to, co mówię.
– Ale ja chcę do domu… – szepnęła i odwróciła wzrok.
Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi. Przypomniałam sobie, jak kiedyś mama mówiła: „Dzieci są po to, żeby się nimi opiekować, ale kiedyś role się odwracają”. Czy właśnie teraz powinnam była przejąć jej rolę? Czy powinnam była rzucić wszystko i zająć się nią sama?
Wróciłam do pustego mieszkania i usiadłam na kanapie. Wpatrywałam się w zdjęcie mamy z czasów młodości – uśmiechnięta, z burzą ciemnych włosów, trzymająca mnie na rękach na tle starej kamienicy. Zawsze była silna. Po wojnie sama wychowywała młodszą siostrę, potem pracowała po dwanaście godzin dziennie w szpitalu jako pielęgniarka. Nigdy nie narzekała.
Telefon zadzwonił późnym wieczorem. To był Tomek.
– I co? Jak poszło? – zapytał beznamiętnie.
– Nie wiem… – odpowiedziałam drżącym głosem. – Ona… ona płakała.
– Anka, nie miałaś wyjścia. Przecież nie możesz wszystkiego robić sama. Ja… ja bym chciał pomóc, ale wiesz jak jest…
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam jak jest – miał swoją rodzinę, dzieci, kredyt na mieszkanie. Ale czy ja nie miałam? Moja córka Ola właśnie zaczynała liceum i coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Mąż, Michał, wracał z pracy późno i był wiecznie zmęczony.
Następnego dnia pojechałam do mamy z torbą jej ulubionych rzeczy: sweter z wełny, który sama dziergała zimowymi wieczorami, zdjęcia wnuczki i książkę „Nad Niemnem”, którą czytała co roku latem na działce.
– Aniu… – spojrzała na mnie błagalnie. – Zabierz mnie stąd…
Usiadłam obok niej na łóżku.
– Mamo… ja nie mogę… Ja naprawdę nie daję rady…
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jej oczach coś więcej niż smutek – zobaczyłam rozczarowanie. Jakby nagle zrozumiała, że już nie jestem tą małą dziewczynką, która zawsze przybiegała do niej po radę.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Każda rozmowa z Tomkiem kończyła się kłótnią:
– Może powinniśmy ją zabrać do siebie? – pytał raz.
– A kto się nią zajmie? Ty? Ja mam pracę! Ola ma szkołę! – wybuchałam.
– To może zatrudnijmy opiekunkę?
– Za co? Myślisz, że nas stać?
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, ale nikt nie rozumiał tego ciężaru. Wieczorami płakałam w poduszkę, a Michał próbował mnie pocieszać:
– Anka, zrobiłaś wszystko co mogłaś. Twoja mama jest bezpieczna.
Ale czy naprawdę była? Kiedy odwiedzałam ją w domu opieki, widziałam jak gaśnie. Coraz rzadziej rozpoznawała mnie albo myliła mnie ze swoją siostrą. Czasem mówiła do mnie „Marysiu”, a czasem patrzyła przez okno i szeptała: „Chcę do domu”.
Pewnego dnia przyszłam do niej wcześniej niż zwykle. Siedziała przy oknie i patrzyła na ogród.
– Aniu… pamiętasz jak chodziłyśmy na lody do „Bambino”? – zapytała nagle.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
– Pamiętam, mamo.
– Tam zawsze było tyle dzieci… A ty zawsze chciałaś największą porcję.
Przez chwilę znów była moją mamą – tą samą ciepłą kobietą, która tuliła mnie po nocnych koszmarach i piekła najlepszy sernik na świecie.
Ale potem znów odpłynęła gdzieś daleko.
Kiedy wracałam do domu tamtego dnia, zatrzymałam się na klatce schodowej i długo patrzyłam na własne odbicie w lustrze. Czy naprawdę zrobiłam wszystko co mogłam? Czy byłam dobrą córką?
Czasem budzę się w nocy z uczuciem dławiącej winy i widzę jej oczy – pełne smutku i niezrozumienia. Wiem, że wielu ludzi staje przed takim wyborem. Ale czy można wybrać dobrze tam, gdzie każda decyzja boli?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym życiem a bliskimi? Jak pogodzić się z decyzją, która łamie serce?