Spadek, który rozdarł moje serce: Miłość, obowiązek i rodzina na krawędzi
— Nie możesz tego zrobić, Aniu! — głos mojej matki drżał od gniewu i rozpaczy, kiedy stałyśmy naprzeciwko siebie w kuchni babcinego mieszkania. — To nie twoja odpowiedzialność!
Patrzyłam na nią przez łzy, ściskając w dłoni klucz do drzwi, które jeszcze kilka tygodni temu otwierałam z radością, czując zapach świeżo upieczonego sernika i słysząc cichy śmiech babci Zosi. Teraz ten sam klucz ciążył mi w kieszeni jak kamień.
Wszystko zaczęło się w dniu pogrzebu dziadka. Babcia była wtedy już inna — zamyślona, zagubiona, jakby nie do końca rozumiała, dlaczego wszyscy płaczą. Po uroczystości notariusz wręczył mi kopertę. „Mieszkanie po babci Zosi przechodzi na panią Annę Nowak” — przeczytałam drżącym głosem. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni, a potem… z wyrzutem.
— To niesprawiedliwe! — wykrzyknęła ciotka Basia. — Przecież Anka nawet nie ma dzieci! To ja się nią opiekowałam przez ostatnie lata!
Nie miałam siły się bronić. Wiedziałam, że babcia wybrała mnie nie dlatego, że byłam najlepsza, ale dlatego, że ufała mi najbardziej. Zawsze powtarzała: „Ty mnie nie zostawisz, Aniu”.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Babcia coraz częściej zapominała, kim jestem. Czasem mówiła do mnie „Marysiu”, myląc mnie ze swoją siostrą z dzieciństwa. Innym razem patrzyła na mnie podejrzliwie, jakbym była obcą osobą.
Pewnego wieczoru znalazłam ją w łazience, jak próbowała umyć zęby… kremem do rąk. — Babciu, to nie pasta! — powiedziałam delikatnie, ale ona tylko się roześmiała.
— A co za różnica? I tak już nic nie pamiętam…
Te słowa rozdarły mi serce. Przez kolejne tygodnie próbowałam pogodzić pracę w szkole z opieką nad babcią. Każdego ranka budziłam się z lękiem: czy dziś znów wyjdzie na klatkę schodową w kapciach? Czy zapomni wyłączyć gaz?
Rodzina coraz rzadziej dzwoniła. Gdy prosiłam o pomoc, słyszałam tylko wymówki:
— Mam swoje dzieci — mówiła Basia.
— Pracuję po godzinach — tłumaczył wujek Marek.
Zostaliśmy same. Ja i babcia Zosia, która coraz częściej patrzyła na mnie oczami pełnymi strachu.
Najgorsze były noce. Słyszałam jej kroki na korytarzu, szeptane rozmowy z nieistniejącym dziadkiem. Czasem budziła mnie krzykiem:
— Gdzie jestem? Aniu! Pomóż mi!
Przytulałam ją wtedy mocno, choć sama miałam ochotę płakać. Czułam się rozdarta między miłością do niej a narastającym zmęczeniem. Często zadawałam sobie pytanie: czy to naprawdę moja odpowiedzialność? Czy powinnam poświęcić swoje życie dla niej?
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama:
— Aniu, musisz oddać babcię do domu opieki. Nie dasz rady sama.
— Ale ona mnie potrzebuje! — krzyknęłam przez łzy.
— A ty siebie nie potrzebujesz? — odpowiedziała cicho.
Zaczęłam się zastanawiać: czy jestem egoistką, jeśli chcę mieć własne życie? Czy jestem potworem, jeśli myślę o oddaniu babci pod opiekę obcych ludzi?
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Uczniowie patrzyli na mnie ze współczuciem, gdy zapominałam sprawdzić klasówki albo myliłam ich imiona. Dyrektorka wezwała mnie na rozmowę:
— Aniu, musisz zadbać o siebie. Inaczej nie dasz rady nikomu pomóc.
Wieczorami siadałam przy łóżku babci i patrzyłam na jej spokojną twarz. Czasem wydawało mi się, że znów jest tą samą kobietą, która uczyła mnie piec szarlotkę i opowiadała historie z wojny. Innym razem widziałam tylko cień dawnej Zosi.
Konflikty w rodzinie narastały. Basia przestała odbierać moje telefony. Marek przyszedł raz i powiedział:
— Sprzedaj mieszkanie i podziel pieniądze. Tak będzie sprawiedliwie.
Ale ja nie chciałam pieniędzy. Chciałam tylko odzyskać babcię.
Pewnej nocy babcia wyszła z domu. Znalazłam ją dopiero nad ranem na ławce przed blokiem, zziębniętą i przerażoną.
— Chciałam wrócić do domu… — wyszeptała.
Wtedy podjęłam decyzję. Zadzwoniłam do domu opieki.
Ostatni dzień był najtrudniejszy w moim życiu. Pakowałyśmy razem jej rzeczy. Babcia patrzyła na mnie smutno:
— Aniu… czy ja coś zrobiłam nie tak?
Przytuliłam ją mocno.
— Nie, babciu. To ja zawiodłam.
Kiedy odjeżdżałyśmy taksówką, czułam się jak zdrajczyni. Ale wiedziałam, że już dłużej nie dam rady sama.
Dziś odwiedzam ją co tydzień. Czasem mnie poznaje, czasem nie. Za każdym razem wychodzę stamtąd ze ściśniętym sercem i pytaniem:
Czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie go zawieść? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a własnym życiem?
Może Wy wiecie…