Moje zasady – historia Zosi, która chciała być kimś więcej

– Zosia, wstawaj! – głos mamy rozdarł ciszę poranka, zanim jeszcze słońce zdążyło przebić się przez brudne szyby naszego drewnianego domku. Otworzyłam oczy i przez chwilę udawałam, że nie słyszę. Ale wiedziałam, że jeśli nie wstanę natychmiast, usłyszę jeszcze gorsze słowa.

– Już idę, mamo – odpowiedziałam cicho, zrzucając z siebie cienki koc. W kuchni czekał na mnie stos naczyń do umycia i piec, który trzeba było rozpalić. Mama siedziała przy stole, z papierosem w ustach i gazetą w ręku. Nawet na mnie nie spojrzała.

Od kiedy pamiętam, żyłyśmy tylko we dwie. Ojca nie znałam – odszedł zaraz po moich narodzinach. Mama nigdy o nim nie mówiła, a ja nauczyłam się nie pytać. W naszym domu nie było miejsca na sentymenty. Były obowiązki, zasady i codzienna walka o przetrwanie. Mieszkałyśmy na końcu małego miasteczka, gdzie wszyscy się znali i każdy miał coś do powiedzenia o innych.

– Po szkole idź do sklepu po chleb i mleko – rzuciła mama beznamiętnie. – I nie zapomnij wypielić grządek.

– Dobrze – odpowiedziałam, choć w środku aż się gotowałam. Chciałam czegoś więcej niż tylko tej monotonii. Marzyłam o innym życiu – o wielkim mieście, scenie teatralnej, światłach reflektorów. W szkole uczyłam się na piątki, bo wierzyłam, że to moja jedyna szansa na wyrwanie się stąd.

W klasie byłam tą „dziwną” – zawsze z książką, zawsze zamyśloną. Dziewczyny śmiały się ze mnie, że nigdy nie chodzę na dyskoteki i nie mam chłopaka. Ale ja miałam swoje zasady: najpierw nauka, potem marzenia. Tylko czasem, gdy wracałam do pustego domu i widziałam mamę z kolejnym kieliszkiem wódki, czułam się tak bardzo samotna.

Pewnego dnia po lekcjach nauczycielka polskiego, pani Kowalska, zatrzymała mnie na korytarzu.

– Zosiu, czy myślałaś kiedyś o konkursie recytatorskim? Masz talent, powinnaś spróbować.

Zrobiło mi się ciepło na sercu. Ktoś w końcu zauważył moje starania! Przez chwilę poczułam się ważna.

– Bardzo bym chciała… Ale mama pewnie się nie zgodzi – odpowiedziałam niepewnie.

– Porozmawiam z nią – uśmiechnęła się pani Kowalska. – Nie możesz rezygnować z siebie przez czyjeś ograniczenia.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i powiedziałam mamie o konkursie.

– Po co ci to? – prychnęła. – Aktorka? Śmieszna jesteś. Lepiej naucz się gotować albo sprzątać porządnie.

– Mamo… To dla mnie ważne.

– Ważne? Ważne to jest mieć dach nad głową i co do garnka włożyć! Marzenia cię nie nakarmią.

Poczułam łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Nie chcę być taka jak ona”.

Mimo sprzeciwu mamy poszłam na przesłuchania. Pani Kowalska pomogła mi przygotować wiersz Szymborskiej. Gdy stałam na scenie przed komisją, serce waliło mi jak młotem. Ale gdy zaczęłam recytować, poczułam się wolna – jakby cały świat przestał istnieć.

Wygrałam eliminacje powiatowe. Dostałam dyplom i zaproszenie do Warszawy na finał wojewódzki. To był mój pierwszy sukces. Wróciłam do domu z nadzieją w sercu.

Mama nawet nie spojrzała na dyplom.

– I co ci to dało? – zapytała z pogardą. – Myślisz, że ktoś cię tam zauważy? Jesteś nikim.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Ale wtedy postanowiłam: będę żyć według własnych zasad.

Zaczęłam odkładać pieniądze z korepetycji dla młodszych dzieci. Po maturze spakowałam walizkę i wyjechałam do Warszawy. Mama nie przyszła mnie pożegnać na dworzec.

W stolicy było ciężko. Wynajmowałam pokój z dwiema innymi dziewczynami, pracowałam w kawiarni i uczyłam się do egzaminów do szkoły teatralnej. Często brakowało mi pieniędzy na jedzenie, czasem płakałam po nocach z tęsknoty za domem – choć tam nigdy nie czułam się kochana.

Po roku dostałam się na wymarzone studia aktorskie. To był najpiękniejszy dzień mojego życia. Zadzwoniłam do mamy z nadzieją, że może tym razem będzie ze mnie dumna.

– I co z tego? – usłyszałam w słuchawce. – Myślisz, że będziesz gwiazdą? Prędzej wrócisz tu z podkulonym ogonem.

Zamknęłam oczy i pozwoliłam łzom popłynąć. Ale już wiedziałam: nie wrócę tam nigdy więcej.

Minęły lata. Gram w teatrze, czasem dostaję małe role w serialach. Nie jestem sławna, ale robię to, co kocham. Czasem patrzę na swoje odbicie w lustrze i pytam samą siebie: czy było warto? Czy cena samotności jest mniejsza niż cena życia według cudzych zasad?

Może nigdy nie będę miała rodziny ani domu pełnego ciepła. Może zawsze będę tęsknić za czymś, czego nigdy nie miałam. Ale przynajmniej mogę spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: to były moje zasady, moje wybory.

Czy naprawdę można być szczęśliwym bez miłości bliskich? Czy odwaga do bycia sobą wystarczy, by poczuć się spełnionym?