Gdy spotkałem Magdę: kryzys w połowie życia, który zmienił wszystko
– Andrzej, czy ty mnie jeszcze kochasz? – głos Ewy drżał, a jej oczy były pełne łez. Stała w kuchni, oparta o blat, z filiżanką zimnej już kawy. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Nie odpowiedziałem od razu. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasza pierwsza randka na Plantach w Krakowie, narodziny syna, wspólne wakacje nad Bałtykiem. Ale też ostatnie lata – rutyna, ciche dni, rozmowy sprowadzone do listy zakupów i rachunków do zapłacenia. Miałem 55 lat i czułem się jakby życie już dawno przestało mnie dotyczyć.
Wtedy pojawiła się Magda. Nowa w naszym biurze rachunkowym. Miała 48 lat, była rozwódką. Od razu zwróciłem uwagę na jej energię – śmiała się głośno, żartowała z kolegami, a kiedy patrzyła na mnie tymi zielonymi oczami, czułem się młodszy o dwadzieścia lat.
Pewnego dnia zostaliśmy po godzinach. Magda podeszła do mojego biurka z kubkiem herbaty.
– Andrzej, czemu zawsze jesteś taki poważny? – zapytała z uśmiechem.
Wzruszyłem ramionami. – Może już nie umiem inaczej.
– Każdy umie. Trzeba tylko chcieć – odpowiedziała i przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Poczułem coś, czego nie czułem od lat – motyle w brzuchu.
Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O wszystkim: o książkach, filmach, marzeniach z młodości. Magda była inna niż Ewa. Z nią czułem się ważny, słuchany. Zacząłem wracać do domu coraz później. Ewa zauważyła zmianę.
– Coś się dzieje? – zapytała pewnego wieczoru.
– Praca… dużo pracy – skłamałem.
Syn, Tomek, miał już 27 lat i mieszkał w Warszawie. Rzadko dzwonił. Czułem się coraz bardziej samotny w naszym dużym mieszkaniu na Ruczaju.
Któregoś dnia Magda zaproponowała wspólny spacer po Kazimierzu po pracy.
– Andrzej, życie jest za krótkie na czekanie – powiedziała nagle, kiedy siedzieliśmy w małej kawiarni przy ulicy Józefa.
Spojrzałem na nią zaskoczony. – Na co czekanie?
– Na szczęście. Na odwagę. Na miłość.
Zamilkłem. Wiedziałem, do czego zmierza ta rozmowa. I wiedziałem też, że nie jestem już tym samym człowiekiem co rok temu.
W domu Ewa czekała na mnie z obiadem. Pachniało rosołem i świeżo upieczonym chlebem. Przez chwilę poczułem wyrzuty sumienia.
– Andrzej… – zaczęła cicho – ja wiem, że coś jest nie tak. Jeśli chcesz odejść… powiedz mi to wprost.
Nie potrafiłem odpowiedzieć. Zamiast tego wyszedłem na balkon i patrzyłem na światła miasta. W głowie miałem chaos: czy naprawdę mogę zostawić wszystko dla kobiety, którą znam od kilku miesięcy? Czy to nie szaleństwo w moim wieku?
Następnego dnia zadzwonił Tomek.
– Tata, mama do mnie dzwoniła… Płakała. Co się dzieje?
– To skomplikowane, synu – odpowiedziałem wymijająco.
– Tata… nie rób jej tego. Ona cię kocha. My wszyscy cię kochamy.
Po tej rozmowie długo siedziałem w samochodzie pod blokiem Magdy. W końcu zadzwoniłem do niej.
– Musimy porozmawiać – powiedziałem tylko.
Spotkaliśmy się w parku Jordana. Magda patrzyła na mnie wyczekująco.
– Nie wiem, czy potrafię zostawić rodzinę – powiedziałem szczerze. – Ale z tobą czuję się… żywy.
Magda uśmiechnęła się smutno. – Ja nie chcę być powodem twojego nieszczęścia ani rozbicia twojej rodziny. Ale nie mogę też udawać, że nic do ciebie nie czuję.
Przez kolejne tygodnie żyłem jak w zawieszeniu. W pracy szukałem wzroku Magdy, w domu unikałem spojrzenia Ewy. Zacząłem mieć problemy ze snem, bolała mnie głowa, serce waliło jak oszalałe.
W końcu Ewa postawiła sprawę jasno:
– Albo wracasz do nas naprawdę, albo odejdź i pozwól mi żyć dalej.
Tego wieczoru spakowałem walizkę i przeniosłem się na kilka dni do hotelu pod Wawelem. Samotność była przerażająca. Dzwoniłem do Tomka, ale nie odbierał. Magda pisała wiadomości: „Tęsknię”; „Myślę o tobie”; „Nie chcę cię stracić”.
Po tygodniu wróciłem do domu. Ewa siedziała przy stole z kubkiem herbaty i patrzyła przez okno.
– Przepraszam – powiedziałem cicho. – Zgubiłem się gdzieś po drodze.
Nie odpowiedziała od razu. Po chwili tylko westchnęła:
– Może oboje się zgubiliśmy?
Zdecydowałem się zostać z Ewą. Zaczęliśmy chodzić na terapię dla par. Było ciężko – zaufanie nie wraca od razu. Magda odeszła z pracy kilka miesięcy później. Czasem myślę o niej wieczorami i zastanawiam się: co by było gdyby?
Dziś wiem jedno: życie nie jest czarno-białe. Każdy wybór niesie ze sobą stratę i nadzieję jednocześnie.
Czy można być szczęśliwym po zdradzie? Czy da się odbudować coś, co wydawało się stracone? A może czasem trzeba pozwolić sobie na błąd, żeby docenić to, co naprawdę ważne?