Droga do szczęścia: Opowieść Marka z blokowiska
— Marek, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie wracał tak późno? — głos ojca rozbrzmiał w mojej głowie jeszcze zanim przekroczyłem próg mieszkania. Ale tego wieczoru nie było go w domu. Był tylko ciepły, cichy wieczór, który otulał mnie jak kołdra, gdy szedłem pieszo z pracy przez blokowisko na obrzeżach miasta. Daleko wprawdzie, ale nie żałowałem, że nie mam samochodu. W takich chwilach czułem się wolny od wszystkiego, co zostawiałem za sobą — od zgiełku centrum, od wiecznych pretensji rodziców, od własnych myśli.
Przeprowadzka na obrzeża była decyzją rodziców. „Będzie spokojniej, Marek. Tam jest więcej zieleni, mniej hałasu” — powtarzała mama. Ale dla mnie to była ucieczka od wszystkiego, co znałem. W centrum czułem się jak ryba w wodzie, znałem każdy zakamarek, każdy sklepik i sąsiada. Tutaj — anonimowość. Blok na bloku, twarze bez imion, spojrzenia spuszczone w dół. Czułem się jak obcy.
Praca w magazynie nie dawała mi satysfakcji, ale przynajmniej pozwalała nie myśleć o domu. Każdego dnia wracałem zmęczony fizycznie, ale psychicznie jeszcze bardziej wyczerpany. Ojciec coraz częściej wybuchał gniewem. „Marek, masz już dwadzieścia siedem lat! Kiedy w końcu weźmiesz się za coś poważnego?” — krzyczał ostatnio tak głośno, że sąsiedzi stukali w ścianę.
Tego wieczoru szedłem powoli, jakbym chciał odwlec moment powrotu do mieszkania. Mijałem stare trzepaki, na których już nikt nie trzepał dywanów, i dzieciaki grające w piłkę pod blokiem. Przypomniałem sobie własne dzieciństwo — wtedy wszystko wydawało się prostsze. Ojciec był dla mnie bohaterem, mama zawsze miała czas na rozmowę. Teraz byliśmy jak obcy pod jednym dachem.
Gdy wszedłem do mieszkania, mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty. Spojrzała na mnie smutno.
— Marek, tata znowu miał zły dzień w pracy…
— Wiem — przerwałem jej. — Ja też.
Usiadłem naprzeciwko niej i przez chwilę milczeliśmy. W końcu zapytała:
— Myślałeś o tym, żeby poszukać innej pracy?
— Mamo, próbowałem już wszystkiego. Nikt nie chce zatrudnić kogoś bez doświadczenia albo znajomości.
Westchnęła ciężko i spojrzała przez okno na ciemniejące niebo.
Wieczorem wrócił ojciec. Od razu poczułem napięcie w powietrzu.
— Znowu siedzisz przy komputerze? — rzucił z pogardą.
— Pracuję nad CV — odpowiedziałem spokojnie.
— Pracujesz… Ty nawet nie wiesz, co to znaczy prawdziwa praca! — wybuchł.
Zacisnąłem pięści pod stołem. Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów?
Następnego dnia postanowiłem wyjść wcześniej z domu. Szedłem bez celu po osiedlu, aż usiadłem na ławce pod blokiem. Obok mnie usiadła starsza pani z pieskiem.
— Ciężko się tu przyzwyczaić, co? — zagadnęła.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
— Skąd pani wie?
— Widzę po oczach. Ja też kiedyś byłam nowa. Ale wie pan co? Tutaj ludzie są mili, tylko trzeba im dać szansę.
Uśmiechnąłem się pierwszy raz od dawna.
Po kilku tygodniach zacząłem rozmawiać z sąsiadami. Pomogłem panu Zbigniewowi wnieść zakupy na czwarte piętro, pogadałem z młodym chłopakiem spod siódemki o muzyce. Powoli zaczynałem czuć się mniej obco.
W domu jednak sytuacja się nie poprawiała. Ojciec coraz częściej wracał podenerwowany i wyżywał się na mnie i mamie. Pewnego wieczoru doszło do awantury.
— Dość tego! — krzyknąłem w końcu. — Nie będziesz mnie więcej poniżał!
Ojciec spojrzał na mnie zaskoczony, jakby pierwszy raz zobaczył we mnie dorosłego człowieka.
— Marek…
— Nie! Albo zaczniemy rozmawiać jak ludzie, albo wyprowadzam się stąd!
Mama rozpłakała się przy stole. Ojciec wyszedł trzaskając drzwiami.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem. Czy miałem prawo postawić ojcu ultimatum? Czy to ja byłem winny temu wszystkiemu?
Następnego dnia ojciec wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i przez chwilę milczał.
— Marek… Przepraszam — powiedział cicho. — Nie umiem sobie poradzić ze sobą…
Spojrzałem na niego i zobaczyłem w jego oczach zmęczenie i strach.
— Może spróbujemy razem? — zaproponowałem niepewnie.
Skinął głową.
Od tego dnia zaczęliśmy rozmawiać inaczej. Nie było łatwo — czasem znów wybuchały kłótnie, ale coraz częściej potrafiliśmy się dogadać. Zacząłem szukać pracy poza magazynem i po kilku miesiącach dostałem posadę w małej firmie informatycznej na drugim końcu miasta. Było ciężko dojeżdżać komunikacją miejską, ale czułem satysfakcję i dumę z siebie.
Z czasem blokowisko przestało być dla mnie więzieniem. Zacząłem doceniać ciszę wieczorami, rozmowy z sąsiadami i spacery po okolicy. Mama częściej się uśmiechała, a ojciec starał się być dla mnie wsparciem.
Czasem zastanawiam się, czy szczęście to miejsce, czy ludzie wokół nas? Czy można je znaleźć tam, gdzie na początku czuliśmy tylko pustkę i strach? Może najważniejsze to nie bać się zmian i dać sobie szansę…