Za późno na powrót: Spowiedź Michała Kowalskiego
— Michał, nie mogę już tak dłużej żyć! — krzyczała Ewa, stojąc w progu naszego mieszkania przy ulicy Tysiąclecia. Jej głos drżał, a w oczach widziałem łzy, których nie potrafiłem już zliczyć. Stałem wtedy z kubkiem zimnej kawy, niezdolny do żadnej reakcji. To był ten dzień, kiedy wszystko się skończyło. Nie powiedziałem nic. Nawet nie próbowałem jej zatrzymać. Po prostu patrzyłem, jak zamyka za sobą drzwi, a potem słyszałem jej kroki na klatce schodowej — coraz cichsze, aż w końcu zniknęły.
Dziś mam 52 lata i siedzę sam w pustym mieszkaniu w Płocku. Mazowieckie prowadzi swoje szare dni wzdłuż Wisły, a ja patrzę przez okno na ludzi, którzy gdzieś się spieszą — do pracy, do domu, do bliskich. Ja nie mam już dokąd się spieszyć. Ani żony, ani dzieci, ani pracy. Pustka. Tak wygląda moje życie po trzydziestu latach małżeństwa i po jednej decyzji, której nie potrafię sobie wybaczyć.
Ewa była moją pierwszą i jedyną miłością. Poznaliśmy się na studiach w Warszawie — ona studiowała polonistykę, ja informatykę. Była piękna, mądra i miała w sobie coś, co sprawiało, że świat wydawał się lepszy. Po ślubie zamieszkaliśmy w Płocku, bo tu dostałem pracę w elektrociepłowni. Urodziły się dzieci: Kasia i Tomek. Przez wiele lat byłem przekonany, że jestem dobrym mężem i ojcem. Pracowałem ciężko, żeby niczego nam nie brakowało. Ale z czasem zacząłem coraz częściej zostawać po godzinach, tłumacząc się ważnymi projektami. W rzeczywistości uciekałem od domu.
Nie zauważyłem nawet, kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Ewa próbowała — pytała, czy wszystko w porządku, czy czegoś mi brakuje. Zbywałem ją milczeniem albo krótkim „wszystko dobrze”. Dzieci dorastały, a ja byłem coraz bardziej nieobecny. Zacząłem pić — najpierw okazjonalnie z kolegami z pracy, potem coraz częściej sam wieczorami w kuchni. Ewa prosiła mnie o pomoc, o rozmowę, o terapię. Odrzucałem wszystko.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Było już po północy, kiedy wróciłem do domu pijany. Ewa czekała na mnie w kuchni. Miała łzy w oczach.
— Michał… co się z tobą dzieje? Przecież my cię kochamy…
— Daj mi spokój! — wrzasnąłem wtedy, nawet nie patrząc na nią.
To był moment, kiedy coś w niej pękło. Od tamtej pory przestała walczyć.
Dzieci wyjechały na studia do Warszawy i już nie wróciły na stałe do domu. Z Ewą żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Aż pewnego dnia powiedziała mi, że odchodzi.
Nie zatrzymałem jej. Nawet nie zapytałem dokąd idzie.
Minęło kilka lat. Straciłem pracę przez alkohol i zaniedbania. Znajomi przestali dzwonić. Dzieci kontaktowały się ze mną coraz rzadziej — najpierw raz w miesiącu, potem tylko na święta. W końcu przestały odbierać telefony.
Pewnego wieczoru siedziałem sam przy stole i nagle dotarło do mnie wszystko: ile straciłem przez własną dumę i głupotę. Przypomniałem sobie wszystkie chwile z Ewą — jej uśmiech rano przy kawie, zapach jej perfum, ciepło jej dłoni na moim ramieniu. Zrozumiałem, że przez lata miałem wszystko, czego człowiek może pragnąć — rodzinę, dom pełen śmiechu i miłości — a zmarnowałem to przez własny egoizm.
Postanowiłem napisać do Ewy list. Pisałem długo — przepraszałem za wszystko: za krzywdę, za obojętność, za słowa wypowiedziane w gniewie i za te niewypowiedziane nigdy. Prosiłem tylko o jedno spotkanie.
Czekałem na odpowiedź kilka dni. W końcu dostałem krótką wiadomość: „Michał, minęło za dużo czasu. Mam już swoje życie. Proszę, nie szukaj mnie więcej.”
To był cios prosto w serce. Próbowałem jeszcze zadzwonić do Kasi i Tomka — bez skutku. Odpisała mi tylko Kasia: „Tato… musisz najpierw pomóc sobie.”
Od tamtej pory minęły dwa lata. Chodzę codziennie nad Wisłę i patrzę na wodę płynącą powoli przez Płock. Czasem spotykam znajomych z dawnych lat — mijają mnie bez słowa albo z wymuszonym uśmiechem.
Wciąż słyszę w głowie głos Ewy: „Nie mogę już tak dłużej żyć.” I pytam siebie: dlaczego wtedy nie potrafiłem jej wysłuchać? Dlaczego tak łatwo pozwoliłem odejść temu wszystkiemu, co było dla mnie najważniejsze?
Może każdy z nas ma taki moment w życiu, kiedy rozumie wszystko za późno? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało zniszczone przez lata milczenia i obojętności? Czasem myślę, że gdybym mógł cofnąć czas… Ale wiem już, że nie da się wrócić do przeszłości.
Czy ktoś z was też kiedyś stracił wszystko przez własną dumę? Co byście zrobili na moim miejscu?