Samotność wśród regałów: Historia, która zaczęła się w bibliotece
– Pani Anno, czy mogłaby mi pani pomóc znaleźć tę książkę? – głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia. Stałam przy regale z literaturą polską, jak co środę, układając tomy według alfabetu. Spojrzałam na niego – miał może pięćdziesiąt lat, siwiejące włosy, ciepłe oczy. Uśmiechnął się nieśmiało, jakby bał się, że przeszkadza.
Zawsze byłam sama. Nie dlatego, że tego chciałam. Po prostu życie jakoś się ułożyło… obok mnie. Po studiach wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu, żeby opiekować się chorą mamą. Tata odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Mama była wszystkim – i ciężarem, i sensem. Kiedy umarła, miałam trzydzieści pięć lat i poczucie, że przegapiłam własne życie.
Próbowałam jeszcze wtedy coś zmienić. Zapisałam się na kurs tańca, poznałam kilku mężczyzn przez internet. Ale żaden związek nie trwał dłużej niż kilka miesięcy. Zawsze coś stawało na przeszkodzie – a to moja niepewność, a to ich oczekiwania. Z czasem przestałam próbować. Nie dlatego, że nie chciałam bliskości. Po prostu… samotność przestała boleć. Stała się czymś znajomym, jak stary sweter – trochę gryzie, ale chroni przed zimnem.
Potem sama zachorowałam – rak piersi. Przeszłam przez leczenie sama, bez wsparcia rodziny. Brat mieszkał za granicą, rzadko dzwonił. Przyjaciółki z czasów studiów miały swoje rodziny, dzieci, kredyty. Przestałam się narzucać.
Biblioteka była moim azylem. Pracowałam tam od dziesięciu lat. Lubiłam ciszę między regałami, zapach starych książek i to poczucie, że jestem potrzebna – choćby tylko po to, by wskazać komuś odpowiedni tom.
– Szukam „Lalki” Prusa – powiedział mężczyzna. – Chciałem przeczytać ją jeszcze raz…
– Oczywiście – odpowiedziałam i poprowadziłam go do odpowiedniego działu. Przez chwilę szliśmy w milczeniu.
– Jest pani tu codziennie? – zapytał nagle.
– Prawie codziennie – uśmiechnęłam się lekko. – Lubię tę pracę.
– To musi być ciekawe… Tyle historii wokół.
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo ta rozmowa zmieni moje życie. Nazywał się Marek. Był wdowcem od pięciu lat. Miał dorosłą córkę w Warszawie i psa o imieniu Figa. Zaczął przychodzić do biblioteki coraz częściej – raz po książkę, raz po rozmowę.
Z początku byłam ostrożna. Bałam się otworzyć, pokazać swoje blizny – dosłownie i w przenośni. Ale Marek miał w sobie coś łagodnego, co sprawiało, że chciało się mówić więcej niż zwykle.
– Czasem myślę, że już za późno na nowe początki – powiedziałam mu kiedyś przy kawie w bibliotecznej czytelni.
– A ja myślę, że dopóki oddychamy, wszystko jest możliwe – odpowiedział spokojnie.
Zaczęliśmy spotykać się poza biblioteką. Spacerowaliśmy po parku Planty, rozmawialiśmy o książkach i życiu. Po raz pierwszy od lat czułam się widziana – nie jako córka chorej matki, nie jako samotna bibliotekarka, ale jako kobieta.
Ale życie nie lubi prostych historii. Mój brat wrócił nagle z Anglii po rozwodzie i zamieszkał ze mną „na chwilę”. Ta chwila przeciągała się tygodniami. Był zgorzkniały i rozżalony na cały świat.
– Ty to masz dobrze – rzucił pewnego wieczoru przy kolacji. – Nic cię nie obchodzi poza książkami.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać.
– Nie masz pojęcia, przez co przeszłam – odpowiedziałam cicho.
– Wszyscy przez coś przechodzimy – burknął i wyszedł z kuchni.
Marek był dla mnie wsparciem w tych trudnych tygodniach. Ale zaczęły pojawiać się wątpliwości. Czy mam prawo być szczęśliwa? Czy mogę zacząć nowe życie, kiedy tyle lat przeżyłam w cieniu obowiązków?
Pewnego dnia brat zobaczył mnie z Markiem na ławce w parku.
– To teraz będziesz się bawić w nastolatkę? – zakpił wieczorem.
– Mam prawo do swojego życia! – wybuchłam po raz pierwszy od lat.
– A ja? Gdzie ja mam pójść?
Poczułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a własnym szczęściem. Przez kilka dni unikałam Marka. Bałam się, że jeśli pozwolę sobie na miłość, wszystko inne się rozpadnie.
Ale samotność wróciła ze zdwojoną siłą. Zrozumiałam wtedy coś ważnego: nie można żyć tylko dla innych. Jeśli nie zadbam o siebie teraz, już nigdy nie będę szczęśliwa.
Poszłam do Marka i powiedziałam mu wszystko – o chorobie, o bracie, o lękach.
– Anna… każdy ma swoje rany – powiedział cicho i ujął moją dłoń. – Ale to nie znaczy, że nie zasługujemy na szczęście.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Może znów zostanę sama. Może tym razem będzie inaczej.
Czasem zastanawiam się: ile odwagi potrzeba, żeby pozwolić sobie na szczęście? Czy naprawdę można zacząć od nowa po czterdziestce? Może warto spróbować… Nawet jeśli serce drży ze strachu.