Imieniny, które zmieniły wszystko: Historia o zaufaniu, zdradzie i odwadze

— Ludzie się nie zmieniają. On też nie. — usłyszałam w słuchawce głos Anny, byłej żony mojego męża. Potem zapadła cisza, a w mojej głowie rozległ się huk. Stałam z nożem nad tortem, goście w salonie śpiewali „Sto lat”, a ja nagle poczułam, jakby ktoś odsunął zasłonę, za którą od lat wygodnie chowałam własne wątpliwości.

Nie powiedziałam nikomu. Wróciłam do stołu, uśmiechałam się, kroiłam tort, przyjmowałam życzenia. Ale w środku czułam się jakby ktoś podciął mi nogi. Patrzyłam na Marka — mojego męża — jak śmieje się z moim bratem, jak podaje szampana mojej mamie. Zawsze taki czarujący, zawsze taki uprzejmy. Ale czy naprawdę go znam?

Wieczorem, kiedy wszyscy już wyszli, usiadłam na łóżku i patrzyłam na Marka. On nawet nie zauważył, że coś jest nie tak. — Wszystkiego najlepszego, kochanie — powiedział cicho i pocałował mnie w czoło. Poczułam chłód.

Nie spałam tej nocy. W głowie przewijały mi się obrazy z ostatnich lat: jego późne powroty z pracy, tajemnicze wiadomości na telefonie, nagłe wyjazdy służbowe. Zawsze miałam jakieś wytłumaczenie. Przecież Marek jest odpowiedzialny, pracowity, kocha mnie… Prawda?

Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
— Jak tam imieniny? Marek był taki miły! — zachwycała się.
— Tak, wszystko było w porządku — odpowiedziałam automatycznie.
Ale w środku czułam narastający niepokój.

Po południu zadzwoniła Anna. Tym razem odebrałam z drżącymi rękami.
— Po co to robisz? — zapytałam bez powitania.
— Chcę cię ostrzec. Ja też kiedyś wierzyłam, że się zmienił. Ale on…
— Przestań! — przerwałam jej. — To już nie twoja sprawa.
— Może i nie. Ale nie chcę, żebyś cierpiała tak jak ja.
Rozłączyła się.

Przez kolejne dni byłam jak w transie. Marek zauważył, że coś jest nie tak.
— Coś się stało? — zapytał pewnego wieczoru.
— Nie… Po prostu jestem zmęczona — skłamałam.

Zaczęłam go obserwować. Sprawdzałam jego telefon, szukałam śladów zdrady. Nic nie znalazłam. Ale to nie dawało mi spokoju. Zaczęłam rozmawiać z jego kolegami z pracy, niby przypadkiem wypytywać o Marka. Wszyscy mówili to samo: „Marek? Zawsze taki porządny facet!”

Ale ja już nie wierzyłam w te zapewnienia.

Pewnego dnia wrócił późno do domu. Pachniał damskimi perfumami.
— Byłem u klienta — rzucił szybko.
— U klientki? — zapytałam ostro.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— O co ci chodzi?
— Nic…
Ale już wiedziałam, że muszę dowiedzieć się prawdy.

Zaczęłam śledzić Marka. Czułam się podle, ale nie mogłam inaczej. Pewnego wieczoru zobaczyłam go w kawiarni na Nowym Świecie z jakąś kobietą. Siedzieli blisko siebie, śmiali się, dotykali dłoni.
Serce mi pękało.

Wrócił późno.
— Byłeś u klientki? — zapytałam prosto z mostu.
Zbladł.
— O czym ty mówisz?
— Widziałam cię dzisiaj w kawiarni.
Zamilkł na chwilę.
— To tylko koleżanka z pracy…
— Przestań kłamać! — krzyknęłam.

Wybuchła kłótnia jakiej jeszcze nigdy nie przeżyliśmy. Krzyczał, że jestem zazdrosna i chora z podejrzeń. Ja płakałam i wyrzucałam mu wszystko: późne powroty, tajemnicze telefony, zapach perfum na koszuli.

Następnego dnia wyprowadził się do matki. Zostawił tylko kartkę: „Muszę to przemyśleć.”

Było mi wszystko jedno. Przez kilka dni leżałam w łóżku i płakałam. Mama przychodziła codziennie i próbowała mnie pocieszać:
— Może przesadzasz? Marek zawsze był taki dobry…
Ale ja już wiedziałam swoje.

Po tygodniu zadzwoniła Anna.
— I co teraz? — zapytała cicho.
— Nie wiem… Czuję się okropnie. Ale dziękuję ci za to, że otworzyłaś mi oczy.
— Ja też kiedyś byłam na twoim miejscu — powiedziała smutno. — Myślałam, że jestem winna jego zdradom. Ale to nie była moja wina.

Zaczęłyśmy rozmawiać coraz częściej. Okazało się, że Anna przez lata żyła w cieniu podejrzeń i kłamstw Marka. Zdradzał ją wielokrotnie, zawsze potrafił się wykręcić, zawsze obwiniał ją o zazdrość i brak zaufania.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie kobieta z kawiarni.
— Przepraszam, że dzwonię… Nazywam się Magda. Chciałam tylko powiedzieć… Marek powiedział mi, że jest rozwiedziony. Nie wiedziałam o pani istnieniu…
Poczułam jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

Wszystko stało się jasne. Marek kłamał wszystkim: mnie, Annie, Magdzie…

Zebrałam się w sobie i napisałam do niego wiadomość: „Nie wracaj.”
Nie odpisał.

Minęły miesiące. Powoli zaczynałam odzyskiwać równowagę. Anna stała się moją przyjaciółką — paradoksalnie to ona pomogła mi przejść przez najgorsze chwile.

Mama długo nie mogła pogodzić się z tym co się stało:
— Może powinnaś mu wybaczyć? Każdy popełnia błędy…
Ale ja już wiedziałam: nie chcę żyć w kłamstwie.

Czasem budzę się w nocy i myślę o tym jednym zdaniu Anny: „Ludzie się nie zmieniają.” Czy to prawda? Czy naprawdę jesteśmy skazani na powtarzanie tych samych błędów?

A może jednak można zacząć od nowa? Czy ktoś z was miał odwagę zamknąć za sobą drzwi i pójść własną drogą?