Cześć, Przyjaciółko!
– Maryś, cześć. Co robisz? – rozległ się w słuchawce znajomy głos. Przez chwilę miałam ochotę nie odbierać, ale coś mnie tknęło. Może to była intuicja, może zwykłe poczucie obowiązku. – Właśnie wróciłam z pracy. Coś pilnego? Przepraszam, ale jestem strasznie zmęczona, dzień miałam szalony – odpowiedziałam, opierając głowę o ścianę w przedpokoju.
– Dzwonię, żeby ci przypomnieć, że jutro moje urodziny. Czekam na ciebie o osiemnastej. Nie zapomnij! – głos Kasi był ciepły, ale wyczułam w nim nutę niepokoju.
Przez chwilę milczałam. Praca w szpitalu wykańczała mnie psychicznie i fizycznie. Ostatnie tygodnie były jak niekończący się maraton – dyżury, pacjenci, wieczne pretensje przełożonej i wieczne pretensje mamy, że nie mam czasu na rodzinę. A teraz jeszcze to – urodziny Kasi. Mojej najlepszej przyjaciółki od podstawówki.
– Kasiu… – zaczęłam niepewnie. – Wiesz, że bardzo cię kocham, ale nie wiem, czy dam radę…
– Marysia! – przerwała mi stanowczo. – Proszę cię. To dla mnie ważne. Przecież obiecałaś.
Obietnica. Słowo, które ciążyło mi na sercu od miesięcy. Odkąd tata odszedł do innej kobiety, a mama zaczęła coraz częściej dzwonić z pretensjami i żalami, czułam się rozdarta między wszystkimi. Praca była ucieczką, ale i więzieniem. Przyjaźń z Kasią – jedyną kotwicą normalności.
– Dobrze – westchnęłam w końcu. – Będę.
Odstawiłam telefon i przez chwilę siedziałam w ciszy. W kuchni czekały brudne naczynia, w lodówce światło i słoik ogórków kiszonych, a w głowie tysiące myśli. Czy naprawdę jestem taką złą córką i przyjaciółką? Czy można być dla wszystkich naraz?
Następnego dnia w pracy ledwo powłóczyłam nogami. Pielęgniarka Basia rzuciła mi spojrzenie pełne współczucia.
– Znowu dyżurowałaś całą noc? – zapytała.
– Tak… A dziś jeszcze muszę iść na urodziny przyjaciółki. Chciałabym po prostu zasnąć i nie myśleć o niczym.
Basia pokiwała głową.
– Wiesz, czasem trzeba wybrać siebie.
Ale jak? Jak wybrać siebie, kiedy wszyscy czegoś ode mnie chcą?
Po południu zadzwoniła mama.
– Marysiu, kiedy przyjedziesz? Potrzebuję cię. Tata znowu nie przyszedł po rzeczy, a ja nie mam siły tego wszystkiego dźwigać sama.
Zacisnęłam powieki.
– Mamo, dziś nie mogę. Idę do Kasi na urodziny.
– Zawsze ktoś jest ważniejszy ode mnie! – usłyszałam w słuchawce łamiący się głos.
– Mamo…
– Nie przeszkadzam już – rzuciła i rozłączyła się.
Poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie.
Wieczorem stałam pod drzwiami Kasi z butelką taniego wina i pudełkiem ptasiego mleczka. Drzwi otworzyła mi z szerokim uśmiechem.
– Wiedziałam, że przyjdziesz! – rzuciła mi się na szyję.
W środku było gwarno i ciepło. Kasia miała wokół siebie ludzi – śmiali się, żartowali, śpiewali „Sto lat”. A ja czułam się jak widmo.
W pewnym momencie Kasia pociągnęła mnie do kuchni.
– Co się dzieje? Jesteś jakaś nieobecna.
Z trudem powstrzymałam łzy.
– Nie wiem już, kim jestem. Córką? Przyjaciółką? Lekarką? Każdy czegoś ode mnie chce…
Kasia spojrzała na mnie poważnie.
– A czego ty chcesz?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Wróciłam do domu późno w nocy. Mama już nie dzwoniła. W pracy czekały kolejne dyżury. Kasia wysłała mi SMS: „Dziękuję, że byłaś”.
Leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Czy naprawdę można być dla wszystkich naraz? Czy da się pogodzić lojalność wobec innych z lojalnością wobec siebie?
Czasem myślę, że życie to nieustanne wybory między tymi, których kochamy a sobą samym. Czy ktoś z was też tak ma? Jak znaleźć równowagę?