Mój mąż wybrzydza w domu, a u teściowej zjada wszystko. Czy to ja jestem problemem?
— Znowu przesoliłaś ziemniaki, Anka. Ile razy mam ci mówić, żebyś nie sypała tyle soli? — głos Piotra odbił się echem w naszej małej kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam, żeby widział, że mnie to rusza, więc odwróciłam się plecami.
— Przepraszam — powiedziałam cicho. — Następnym razem będę uważać.
Piotr westchnął ciężko i odłożył widelec na talerz. — Nie wiem, jak ty to robisz, ale u mojej mamy ziemniaki zawsze są idealne. Może powinnaś poprosić ją o przepis?
To był już któryś raz z rzędu. Od kilku miesięcy każde moje danie było nie takie: za słone, za mdłe, za tłuste, za suche. Nawet kiedy starałam się gotować według przepisów jego mamy, zawsze znalazł coś, do czego mógł się przyczepić. Czułam się coraz bardziej bezradna.
Najgorsze było to, że kiedy tylko jechaliśmy do teściowej na obiad, Piotr zamieniał się w zupełnie inną osobę. Siedział przy stole z szerokim uśmiechem, jadł wszystko, co mu podano, i jeszcze prosił o dokładkę. — Mamo, te gołąbki są genialne! — zachwycał się. — Anka, spróbuj, może się nauczysz!
Teściowa patrzyła na mnie z pobłażliwym uśmiechem. — Oj, Piotruś zawsze był wybredny. Ale jak się chce, to można go zadowolić — mówiła z przekąsem.
Wracając do domu samochodem, Piotr był w świetnym humorze. — Widzisz? Tak się gotuje! — rzucał lekko. Ja milczałam, zaciskając dłonie na kierownicy.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak. Może naprawdę nie umiem gotować? Może nigdy nie będę wystarczająco dobra dla Piotra? Ale przecież zanim się pobraliśmy, chwalił moje obiady. Gotowałam wtedy proste rzeczy: makaron z sosem pomidorowym, naleśniki z serem, czasem rosół. Jadł wszystko i mówił, że jestem najlepszą kucharką na świecie.
Wszystko zmieniło się po ślubie. Najpierw delikatne uwagi: „Może następnym razem mniej pieprzu?”, „Wiesz, moja mama robi to trochę inaczej”. Potem coraz ostrzejsze komentarze i porównania do teściowej. Czułam się coraz bardziej osaczona.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie moja mama.
— Aniu, wszystko w porządku? Dawno się nie odzywałaś.
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos mi zadrżał.
— Mamo… chyba nie umiem już dogodzić Piotrowi. Ciągle narzeka na moje jedzenie. U siebie w domu je wszystko bez słowa skargi.
Mama westchnęła ciężko.
— Kochanie… To nie jest twoja wina. Może Piotr po prostu nie potrafi docenić tego, co ma? Albo… może chodzi o coś więcej niż tylko jedzenie?
Zaczęłam się nad tym zastanawiać. Czy Piotr naprawdę był taki wybredny? Czy może próbował mi coś udowodnić? Albo… czy jego mama miała na niego taki wpływ?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Piotrem szczerze.
— Piotrze… Czy naprawdę uważasz, że nie umiem gotować?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
— No… po prostu twoje jedzenie nie smakuje mi tak jak u mamy. To chyba normalne?
— Ale kiedyś ci smakowało. Co się zmieniło?
Wzruszył ramionami.
— Nie wiem… Może po prostu przyzwyczaiłem się do tego, co robi mama?
Poczułam narastającą złość.
— A może po prostu chcesz mnie zranić? Bo czasem mam wrażenie, że robisz to specjalnie.
Piotr spojrzał na mnie zaskoczony.
— Przesadzasz! Po prostu mówię prawdę.
Nie wytrzymałam.
— Wiesz co? Od jutra gotuj sobie sam! — krzyknęłam i wybiegłam z kuchni.
Przez kilka dni Piotr rzeczywiście sam sobie gotował. Najpierw próbował zamawiać jedzenie na wynos, potem kupował gotowe dania w sklepie. Po tygodniu przyszedł do mnie skruszony.
— Anka… Przepraszam. Chyba trochę przesadziłem. Twoje obiady są lepsze niż te wszystkie gotowce.
Nie odpowiedziałam od razu. Potrzebowałam czasu, żeby mu wybaczyć.
Ale problem nie zniknął. Kiedy tylko jechaliśmy do teściowej, historia się powtarzała: Piotr jadł wszystko i zachwycał się każdym kęsem. W domu znów zaczynał wybrzydzać.
Zaczęłam obserwować ich relację. Teściowa traktowała Piotra jak małego chłopca: podsuwała mu ulubione potrawy pod nos, głaskała po głowie, chwaliła za każdy komplement pod jej adresem. Przy mnie była chłodna i zdystansowana.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez przypadek:
— Mamo, Anka nigdy nie zrobi takich pierogów jak ty…
— Bo ona nie wkłada w to serca, synku — odpowiedziała teściowa cicho.
Zrobiło mi się przykro i poczułam gniew. Przecież starałam się ze wszystkich sił! Gotowałam według jej przepisów, dzwoniłam do niej po rady…
Wieczorem powiedziałam Piotrowi o tym, co usłyszałam.
— Twoja mama uważa, że nie wkładam serca w gotowanie dla ciebie.
Piotr spojrzał na mnie bezradnie.
— Może ona po prostu tęskni za tymi czasami, kiedy byłem tylko jej synkiem…
Zrozumiałam wtedy jedno: nigdy nie będę dla niego taka jak jego mama. I chyba nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra.
Zaczęłam myśleć o sobie i o tym, czego ja chcę od życia. Czy naprawdę chcę spędzić resztę życia próbując dorównać teściowej? Czy może powinnam zacząć żyć po swojemu?
Ostatnio coraz częściej myślę o rozwodzie. Może to jedyny sposób, żeby odzyskać siebie?
Czy naprawdę musimy całe życie udowadniać komuś swoją wartość? A może czas przestać walczyć o czyjąś akceptację i zacząć walczyć o siebie?