„Wiedziałam o Twoich zdradach przez dekadę, ale udawałam szczęśliwą żonę. Teraz odchodzę po 25 latach małżeństwa” – Moja historia o sile i przebaczeniu

– Myślisz, że nie wiem? – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Andrzeja, który właśnie wrócił do domu o drugiej w nocy. W powietrzu czuć było zapach damskich perfum, a na jego koszuli widniała szminka w kolorze, którego nigdy nie używałam. Stał w progu, zaskoczony moją obecnością w salonie. Przez chwilę milczał, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa, ale ja już nie chciałam ich słuchać.

To była ta noc, kiedy wszystko się zmieniło. Po dwudziestu pięciu latach małżeństwa, dziesięciu latach udawania i niezliczonych łzach w poduszkę, poczułam, że nie mogę już dłużej żyć w kłamstwie. Ale zanim do tego doszło, byłam tą żoną – tą, która zawsze uśmiecha się na rodzinnych spotkaniach, gotuje ulubione dania męża i dba o to, by dzieci miały wszystko, czego potrzebują. Tą, która wie więcej niż mówi.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy zobaczyłam wiadomość na jego telefonie. „Dziękuję za wczoraj. Było cudownie” – napisała do niego jakaś Kasia. Serce mi stanęło, ale wtedy miałam jeszcze nadzieję, że to tylko głupi żart albo pomyłka. Andrzej przekonywał mnie, że to koleżanka z pracy, że przesadzałam. Wierzyłam mu – chciałam wierzyć. Mieliśmy wtedy dwójkę małych dzieci: Olę i Michała. Nie mogłam sobie pozwolić na rozpad rodziny.

Z czasem nauczyłam się nie zadawać pytań. Gdy wracał późno z pracy albo wyjeżdżał na „szkolenia”, tłumaczyłam sobie, że tak trzeba – dla nas, dla dzieci. Zawsze powtarzał: „Robię to dla rodziny”. A ja? Ja robiłam wszystko dla nich. Dla Oli szykowałam stroje na występy baletowe, Michała woziłam na treningi piłkarskie. Wieczorami siadałam sama przy stole i patrzyłam na puste miejsce naprzeciwko.

Moja mama powtarzała: „Małżeństwo to kompromis”. Ale czy kompromisem jest życie w cieniu zdrady? Czy kompromisem jest udawanie przed dziećmi i znajomymi, że wszystko jest w porządku? Czasem miałam ochotę krzyczeć – wybiec na ulicę i powiedzieć wszystkim prawdę. Ale bałam się. Bałam się samotności, opinii sąsiadów, tego, co powiedzą rodzice Andrzeja.

Najgorsze były święta. Wszyscy przy jednym stole: Andrzej opowiada dowcipy, dzieci śmieją się głośno, a ja czuję się jak statystka we własnym życiu. W Wigilię zawsze patrzył mi w oczy i mówił: „Dziękuję za wszystko”. A ja odpowiadałam: „Ja też dziękuję” – choć w środku czułam pustkę.

Przez te lata nauczyłam się grać rolę idealnej żony. Znałam wszystkie jego przyzwyczajenia: jak lubi kawę rano, jakie skarpetki zakłada do pracy, kiedy jest zmęczony i kiedy kłamie. Wiedziałam też o innych kobietach – nie tylko o Kasi. Była jeszcze Magda z siłowni i Aneta z działu finansowego. Każda z nich zostawiała po sobie ślad: zapach perfum, kolczyk pod kanapą, rachunek za kolację schowany w kieszeni płaszcza.

Czasem próbowałam z nim rozmawiać:
– Andrzej, czy ty mnie jeszcze kochasz?
– Oczywiście! Co za pytanie? – odpowiadał z uśmiechem.
Ale jego oczy były gdzie indziej.

Najbardziej bolało mnie to, że dzieci zaczęły coś podejrzewać. Ola miała wtedy szesnaście lat i pewnego dnia zapytała:
– Mamo, dlaczego tata tak rzadko jest w domu?
– Pracuje dużo… – odpowiedziałam wymijająco.
Widziałam jednak smutek w jej oczach.

Przełom nastąpił w zeszłym roku. Michał miał osiemnastkę. Andrzej obiecał być wcześniej w domu, ale oczywiście spóźnił się dwie godziny. Przyszedł rozbawiony, z prezentem kupionym na ostatnią chwilę. Wtedy zobaczyłam w oczach syna rozczarowanie i coś pękło.

Po tej imprezie długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam: ile jeszcze wytrzymam? Czy naprawdę chcę być przykładem dla dzieci – przykładem kobiety, która godzi się na brak szacunku?

Zaczęłam chodzić na terapię. Najpierw po cichu, bez wiedzy Andrzeja. Tam po raz pierwszy od lat powiedziałam głośno: „Mój mąż mnie zdradza”. Pani psycholog spojrzała na mnie ciepło i zapytała:
– A co pani czuje?
Nie potrafiłam odpowiedzieć od razu. Czułam wszystko naraz: ból, gniew, żal i… ulgę? Tak – ulgę, że ktoś mnie wysłuchał.

W końcu nadszedł ten dzień – dzisiejszy wieczór.
Andrzej wrócił późno jak zwykle. Tym razem nie uciekłam do sypialni. Siedziałam na kanapie i czekałam.
– Myślisz, że nie wiem? – powtórzyłam ciszej.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym ty mówisz?
– O wszystkim. O Kasi, Magdzie, Anecie… O tych wszystkich nocach spędzonych poza domem.
Zamilkł. Po raz pierwszy widziałam strach w jego oczach.
– Dlaczego nic nie mówiłaś?
– Bo bałam się prawdy bardziej niż kłamstwa – odpowiedziałam drżącym głosem.

Wstałam powoli i spojrzałam mu prosto w oczy:
– Odchodzę. Po 25 latach udawania mam dość. Chcę być wolna od twoich kłamstw.

Nie płakał. Nie błagał o wybaczenie. Po prostu usiadł ciężko na fotelu i schował twarz w dłoniach.

Dzieci przyjęły moją decyzję ze spokojem – chyba od dawna wiedziały więcej niż myślałam.
Ola przytuliła mnie mocno:
– Mamo, zasługujesz na szczęście.
Michał powiedział tylko:
– Dobrze zrobiłaś.

Teraz siedzę sama w naszym dawnym salonie i patrzę przez okno na ciemne miasto. Czuję strach przed przyszłością, ale też nadzieję – pierwszy raz od lat czuję się wolna.

Czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa po tylu latach życia w kłamstwie? Czy wybaczenie sobie własnej słabości jest trudniejsze niż wybaczenie innym? Może ktoś z Was zna odpowiedź…