„Jesteś mi winna miejsce do mieszkania, bo dałam ci życie”: Nie chcę jej w moim domu

Miałam zaledwie 10 lat, kiedy moja matka postanowiła ponownie wyjść za mąż. Jej nowy mąż, człowiek, którego ledwo znałam, jasno dał do zrozumienia, że nie chce mnie w pobliżu. Moja matka, chętna do rozpoczęcia nowego życia, wysłała mnie do cioci Anny. Pamiętam ten dzień bardzo dobrze; był to zimny, deszczowy wieczór, kiedy zostawiła mnie w małym, zagraconym mieszkaniu cioci. Dała mi szybki uścisk, obiecała często odwiedzać, a potem odjechała bez oglądania się za siebie.

Ciocia Anna była miłą kobietą, ale miała swoje własne problemy. Pracowała długie godziny jako kasjerka w lokalnym sklepie spożywczym i ledwo zarabiała na pokrycie rachunków. Dodanie kolejnej osoby do wyżywienia było dla niej ciężarem, którego nie prosiła, ale przyjęła mnie bez skargi. Żyliśmy z jej skromnego dochodu, ledwo wiążąc koniec z końcem dzięki zasiłkom żywnościowym i okazjonalnym darowiznom od lokalnego kościoła.

Moja matka rzadko nas odwiedzała. Kiedy już przyjeżdżała, zawsze było to krótko i niezręcznie. Przynosiła mi mały prezent — tanią zabawkę lub książkę — a resztę czasu spędzała na opowiadaniu o swoim nowym życiu. Nigdy nie pytała, jak się czuję ani czy czegoś potrzebuję. Jej wizyty stawały się coraz rzadsze, aż w końcu całkowicie ustały.

Lata mijały, a ja dorastałam pod opieką cioci Anny. Robiła wszystko, co mogła, aby mnie utrzymać, ale nigdy nie było łatwo. Nosiłam używane ubrania i często kładłam się spać głodna. Pomimo trudności ciocia Anna dbała o to, żebym chodziła do szkoły i zachęcała mnie do realizacji marzeń. Ciężko pracowałam, zdeterminowana, aby coś osiągnąć i wyrwać się z kręgu biedy.

Po ukończeniu szkoły średniej zdobyłam stypendium na uniwersytet państwowy. To była moja szansa na lepsze życie i chwyciłam ją obiema rękami. Studiowałam pilnie, pracowałam na pół etatu i w końcu ukończyłam studia z dyplomem pielęgniarstwa. Znalazłam dobrą pracę w lokalnym szpitalu i zaoszczędziłam wystarczająco dużo pieniędzy, aby kupić mały dom.

Wreszcie moje życie zaczęło się układać, kiedy moja matka ponownie się pojawiła. Pewnego wieczoru stanęła na moim progu, wyglądając starzej i bardziej zmęczona niż ją pamiętałam. Jej drugie małżeństwo się rozpadło i nie miała dokąd pójść. Stała tam z walizką w ręku i powiedziała: „Jesteś mi winna miejsce do mieszkania, bo dałam ci życie.”

Byłam oszołomiona. Po tylu latach zaniedbania miała czelność żądać miejsca w moim domu. Wpuściłam ją tamtej nocy, ale było jasne, że nie będzie łatwo. Była wymagająca i niewdzięczna, oczekując ode mnie spełniania każdej jej potrzeby. Krytykowała wszystko w moim domu i moje życiowe wybory.

Napięcie między nami stało się nie do zniesienia. Moja matka odmawiała szukania pracy lub jakiegokolwiek wkładu w nasze życie. Spędzała dni na oglądaniu telewizji i narzekaniu na swoje dolegliwości. Starałam się być cierpliwa, ale zaczęły wychodzić na wierzch dawno skrywane urazy.

Pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni, powiedziałam jej, że musi odejść. Spojrzała na mnie z mieszanką szoku i gniewu. „Dałam ci życie,” powiedziała ponownie, jakby to wszystko usprawiedliwiało.

„Wiem,” odpowiedziałam, „ale także mnie porzuciłaś, kiedy najbardziej cię potrzebowałam.”

Odeszła tamtej nocy i od tamtej pory nie miałam od niej żadnych wieści. Poczucie winy pozostaje, ale tak samo ulga. Czasami dać życie to za mało; trzeba też być obecnym w tym życiu.