Znalazłam list od męża. Każde słowo brzmiało jak pożegnanie. Czy mogłam temu zapobiec?

– Aniu, musimy porozmawiać – usłyszałam głos Pawła, zanim jeszcze zamknęłam za sobą drzwi. Był piątek, wróciłam z pracy później niż zwykle, zmęczona i zła na cały świat. W kuchni pachniało kawą, ale nie było jej w kubku. Paweł stał przy oknie, z rękami w kieszeniach, patrząc gdzieś daleko, jakby za szybą czekało na niego inne życie.

– Teraz? – rzuciłam zniecierpliwiona, rzucając torbę na krzesło. – Jestem padnięta.

Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z ciszą, która nagle stała się ciężka jak ołów. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że to ostatni raz, kiedy widzę go w naszym domu.

Następnego dnia wróciłam późno. W pracy był audyt, szefowa wyżywała się na wszystkich. Marzyłam tylko o tym, żeby wejść pod prysznic i zasnąć. Ale kiedy weszłam do mieszkania, od razu poczułam, że coś jest nie tak. W powietrzu unosił się zapach jego perfum – ten sam, którym zawsze spryskiwał się przed ważnymi spotkaniami. Na stole leżała kartka. Zadrżały mi ręce.

„Aniu,

Przepraszam, że nie potrafiłem być tym, kogo potrzebowałaś. Przepraszam za wszystkie chwile ciszy i za te słowa, których nigdy nie powiedziałem. Odchodzę, bo nie chcę już dłużej udawać. Zasługujesz na kogoś lepszego.

Paweł”

Czytałam ten list kilka razy, każde słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Przepraszam. Odchodzę. Zasługujesz na kogoś lepszego. Co to miało znaczyć? Przecież byliśmy razem od dziesięciu lat. Przecież jeszcze wczoraj śmialiśmy się z głupiego serialu w telewizji.

Zadzwoniłam do niego od razu. Nie odebrał. Napisałam wiadomość: „Paweł, co się dzieje? Porozmawiajmy.” Odpowiedzi nie było.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. W pracy wszyscy pytali, czy wszystko w porządku – odpowiadałam automatycznie: „Tak, tylko trochę zmęczona.” W domu chodziłam od pokoju do pokoju, szukając śladów Pawła – jego swetra na krześle, kubka na stole, zapachu w łazience. Zostały tylko puste miejsca.

Po tygodniu zadzwoniła do mnie teściowa.

– Aniu… – jej głos był drżący – Paweł jest u nas. Nie chce rozmawiać.

– Ale dlaczego? Co się stało?

– Nie wiem… Może powinnaś przyjechać.

Pojechałam do nich następnego dnia. Paweł siedział w ogrodzie z ojcem, palił papierosa – czego nigdy wcześniej nie robił – i patrzył w ziemię.

– Paweł…

Nie spojrzał na mnie.

– Nie chcę rozmawiać.

– Musisz mi coś wyjaśnić! – głos mi się załamał.

– Nie muszę – odpowiedział cicho.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej. Próbowałam rozmawiać z jego matką, ale ona tylko płakała i powtarzała: „To nie twoja wina.”

Zaczęłam analizować wszystko od początku. Czy coś przeoczyłam? Czy byłam zbyt skupiona na pracy? Może powinnam była częściej pytać go o samopoczucie? Może powinnam była zauważyć, że coraz częściej wychodzi wieczorami pod pretekstem spotkań ze znajomymi?

Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Magda – moja przyjaciółka jeszcze z liceum.

– Anka… Muszę ci coś powiedzieć.

– Co się stało?

– Widziałam Pawła w kawiarni na Starym Mieście… Z jakąś kobietą. Wyglądali… blisko.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać.

– Jesteś pewna?

– Tak… Przepraszam, że ci to mówię.

Wtedy wszystko zaczęło układać się w całość. Te wieczorne wyjścia, tajemnicze wiadomości w telefonie, które zawsze szybko kasował…

Zadzwoniłam do niego jeszcze raz. Tym razem odebrał.

– Paweł… Proszę cię… Powiedz mi prawdę.

Cisza po drugiej stronie trwała wieczność.

– Jest ktoś inny? – zapytałam cicho.

– Tak – odpowiedział po chwili.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Wszystko zaczęło wirować.

– Od kiedy?

– Od kilku miesięcy… Przepraszam.

Rozłączył się pierwszy. Siedziałam na podłodze w kuchni i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.

Przez kolejne tygodnie próbowałam jakoś funkcjonować. Rodzice dzwonili codziennie – mama płakała razem ze mną przez telefon, tata próbował mnie pocieszać suchymi żartami. W pracy starałam się być profesjonalna, ale szefowa zauważyła moje rozkojarzenie i zaproponowała urlop na żądanie.

Najgorsze były wieczory. Cisza w mieszkaniu była nie do zniesienia. Oglądałam stare zdjęcia – nas na Mazurach, nas na ślubie, nas śmiejących się przy stole u jego rodziców. Zastanawiałam się: kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Po miesiącu Paweł przyszedł po swoje rzeczy. Był spokojny, jakby wszystko już dawno sobie poukładał.

– Przepraszam – powiedział tylko.

Nie odpowiedziałam mu nic. Patrzyłam tylko, jak pakuje swoje ubrania do walizki i wynosi je z naszego życia.

Po jego wyjściu długo siedziałam przy stole z tą samą kartką w ręku. Każde słowo brzmiało jak pożegnanie – nie tylko z nim, ale też z dawną mną: tą naiwną dziewczyną wierzącą w szczęśliwe zakończenia.

Dziś minęły już dwa lata od tamtego dnia. Nadal czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy mogłam temu zapobiec? Czy gdybym była bardziej uważna, mniej skupiona na pracy i codziennych obowiązkach… czy wtedy Paweł zostałby ze mną?

A może są rzeczy, których nie da się uratować? Może czasem trzeba pozwolić odejść komuś, kto już dawno odszedł sercem?

Czy wy też kiedyś musieliście zmierzyć się z prawdą, której nie chcieliście widzieć? Jak sobie z tym poradziliście?