Zdradzona przez rodzinę: Jak opieka nad babcią męża zniszczyła moje małżeństwo
— Nie mogę już dłużej — wyszeptałam, patrząc na zmęczoną twarz babci Zofii, która spała niespokojnie na wytartym fotelu. Była trzecia nad ranem, a ja po raz kolejny tej nocy zmieniałam jej pieluchę. W kuchni cicho szumiała lodówka, a za oknem padał deszcz. Wtedy usłyszałam skrzypienie drzwi — mój mąż, Tomek, wrócił z nocnej zmiany.
— Znowu nie śpisz? — zapytał szeptem, nie patrząc mi w oczy. — Przecież mówiłem, żebyś się nie przemęczała.
— A kto to zrobi za mnie? Twoja mama? — syknęłam, czując jak narasta we mnie złość. — Ona od sześciu lat jest w Niemczech i nawet nie zadzwoni zapytać, jak sobie radzę.
Tomek westchnął ciężko i przeszedł do łazienki. Zostałam sama z myślami i poczuciem niesprawiedliwości. Kiedyś byłam pełna energii, miałam plany, marzenia. Teraz moje życie kręciło się wokół pieluch, leków i czekania na powrót teściowej, która obiecywała wrócić „za rok”. Rok zamienił się w sześć lat.
Pamiętam dzień, w którym wszystko się zaczęło. Siedzieliśmy przy stole w ciasnej kuchni w bloku na Pradze. Teściowa, pani Halina, z poważną miną oznajmiła:
— Dostałam pracę w Monachium. Muszę wyjechać na rok, żeby odłożyć na remont mieszkania. Zosia nie może zostać sama…
Spojrzała na mnie wymownie. Tomek milczał. Miałam wtedy dwadzieścia osiem lat i byłam świeżo po urlopie macierzyńskim. Nasza córka, Ola, miała półtora roku.
— Przecież ja też chciałam wrócić do pracy… — zaczęłam niepewnie.
— Kochana, to tylko rok. Pomożesz rodzinie, a potem wszystko wróci do normy — zapewniła teściowa.
Zgodziłam się. Chciałam być dobrą synową, żoną, matką. Chciałam pokazać Tomkowi i jego mamie, że mogą na mnie liczyć. Nie wiedziałam wtedy, że ta decyzja będzie mnie kosztować tak wiele.
Pierwsze miesiące były trudne, ale dawałam radę. Ola rosła zdrowo, babcia Zofia była jeszcze w miarę sprawna. Jednak z czasem jej stan się pogarszał — pojawiły się problemy z pamięcią, agresja, nocne krzyki. Każdy dzień był walką o przetrwanie.
Tomek coraz częściej znikał z domu — tłumaczył się pracą i zmęczeniem. Wieczorami siedziałam sama w kuchni i płakałam w ukryciu przed Olą. Teściowa dzwoniła rzadko. Gdy już rozmawiałyśmy, słyszałam tylko:
— Dziękuję ci, Aniu, jesteś niezastąpiona! Gdyby nie ty, nie wiem co byśmy zrobili…
Z czasem przestałam wierzyć w jej powrót. Każda rozmowa kończyła się nowymi obietnicami: „Jeszcze tylko kilka miesięcy”, „Muszę odłożyć na operację”, „Wiesz jak drogo jest teraz w Polsce”.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana.
— Mamo, dzieci śmiały się ze mnie, że śmierdzę starą babcią…
Serce mi pękło. Próbowałam ją pocieszyć, ale wiedziałam, że coś we mnie pęka na dobre.
Z Tomkiem rozmawialiśmy coraz mniej. Każda próba rozmowy kończyła się kłótnią.
— To twoja rodzina! — krzyczałam pewnej nocy. — Ja też mam prawo do życia!
— Przesadzasz! Mama ciężko pracuje dla nas wszystkich! — odpowiadał zimno.
Czułam się jak służąca we własnym domu. Moje potrzeby przestały istnieć. Znajomi przestali zapraszać mnie na spotkania — zawsze miałam wymówkę: „Nie mogę zostawić babci samej”.
W końcu zaczęłam myśleć o rozwodzie. Bałam się tej myśli — co z Olą? Jak poradzę sobie sama? Ale jeszcze bardziej bałam się tego życia bez nadziei.
Pewnego wieczoru zadzwoniła teściowa.
— Aniu… muszę ci coś powiedzieć… Nie wrócę do Polski. Znalazłam tu kogoś i zaczynam nowe życie…
Zatkało mnie. Przez chwilę nie mogłam wydusić słowa.
— A co z babcią? Co z nami? — zapytałam drżącym głosem.
— Wierzę, że sobie poradzicie…
Rozłączyła się.
Tego wieczoru podjęłam decyzję. Spakowałam walizkę i położyłam ją przy drzwiach. Gdy Tomek wrócił do domu, powiedziałam spokojnie:
— Odchodzę. Zostawiam ci babcię i twoje rodzinne zobowiązania. Ja już nie mam siły walczyć o coś, co nigdy nie było moje.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem.
— Ania… przecież jesteśmy rodziną!
— Rodzina to nie tylko obowiązki i poświęcenie jednej osoby. Rodzina to wsparcie i szacunek dla siebie nawzajem. Tego tu zabrakło.
Dziś mieszkam z Olą w wynajętym mieszkaniu na Ursynowie. Jest ciężko — finansowo i emocjonalnie — ale czuję ulgę. Czasem budzę się w nocy i pytam siebie: czy zrobiłam dobrze? Czy mogłam uratować to małżeństwo?
A może czasem trzeba odejść, żeby ocalić siebie? Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną?