Zapomniana kartka z życzeniami – historia Haliny Stanisławówny

— Cześć! Będziesz jadła kolację? — głos Marka odbił się echem w pustym przedpokoju, kiedy tylko przekroczyłam próg mieszkania. Stał tam z niepewnym uśmiechem, trzymając w rękach talerz z parującą zupą. Przez chwilę miałam ochotę rzucić torbę na podłogę i wybuchnąć płaczem, ale powstrzymałam się. — A ty co, ugotowałeś? Przecież zwykle unikasz kuchni — odpowiedziałam chłodno, patrząc na niego wilczym wzrokiem.

— Dziś przecież twoje urodziny. Pomyślałem, że w taki dzień nie powinnaś sama robić kolacji — próbował żartować, ale w jego głosie słychać było niepewność. Przeszłam obok niego bez słowa, czując jak narasta we mnie złość. W pracy nikt nie pamiętał o moich urodzinach, nawet szefowa, która zawsze wszystkim kupuje drobne upominki. Dostałam tylko kilka lakonicznych „wszystkiego najlepszego” na Messengerze od znajomych, których nie widziałam od lat. A teraz Marek, który przez cały rok nie potrafi zapamiętać daty naszego ślubu, nagle staje się kucharzem z okazji moich urodzin?

W kuchni pachniało koperkiem i świeżym chlebem. Na stole stały dwie świece i talerz z kanapkami. — Halina, usiądź, proszę — powiedział Marek cicho. Usiadłam ciężko na krześle i spojrzałam na niego z rezygnacją. — Dziękuję — wymamrotałam. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu. Słyszałam tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem.

— Dzwoniła do ciebie dzisiaj mama? — zapytał nagle Marek. Zacisnęłam dłonie na łyżce. — Nie. I nie sądzę, żeby zadzwoniła. Ostatnio rozmawiałyśmy chyba przed świętami. Wiesz dobrze, że od kiedy tata odszedł, ona ma mnie gdzieś.

Marek westchnął i spojrzał na mnie z troską. — Może powinnaś do niej zadzwonić? To przecież twoje urodziny…

— Nie chcę! — przerwałam mu ostro. — Zawsze to ja muszę dzwonić pierwsza. Zawsze ja muszę się starać. Mam już tego dość.

Zapanowała niezręczna cisza. Marek odsunął talerz i wstał od stołu. — Przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować.

Patrzyłam za nim przez chwilę, a potem wstałam i poszłam do sypialni. Usiadłam na łóżku i zaczęłam przeglądać szufladę nocnej szafki w poszukiwaniu chusteczek. Wtedy natknęłam się na coś, czego nie widziałam od lat – starą kartkę z życzeniami. Była pożółkła i lekko pogięta, a na odwrocie widniał dziecięcy charakter pisma: „Dla najukochańszej mamusi – Halinka”.

Serce mi ścisnęło. To była kartka od mojej córki, Zosi, którą dostałam jeszcze zanim wyjechała na studia do Krakowa. Od tamtej pory widujemy się rzadko – Zosia zawsze tłumaczy się brakiem czasu, nową pracą albo chłopakiem. Ostatnio nawet nie odpisała na moje wiadomości na WhatsAppie.

Wzięłam kartkę do ręki i poczułam łzy napływające do oczu. Przypomniałam sobie tamte urodziny sprzed lat – jak Zosia biegała po domu z balonami, a Marek piekł tort według przepisu mojej mamy. Wtedy jeszcze byliśmy rodziną.

Nagle usłyszałam dźwięk telefonu. Spojrzałam na ekran – wiadomość od Zosi: „Mamo, wszystkiego najlepszego! Sorry, że tak późno, miałam dzisiaj strasznie dużo pracy. Kocham cię!”

Zacisnęłam powieki i poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę tak trudno znaleźć chwilę dla własnej matki? Czy ja też kiedyś byłam tak zajęta dla swojej mamy?

Wróciłam do kuchni z kartką w ręku. Marek siedział przy stole i przeglądał gazetę.

— Pamiętasz tę kartkę? — zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie zaskoczony. — Oczywiście… To chyba jedyna rzecz, którą Zosia sama zrobiła dla ciebie własnoręcznie.

— Tak… — westchnęłam ciężko. — Czasem mam wrażenie, że wszystko się zmieniło i już nigdy nie będzie tak jak dawniej.

Marek odłożył gazetę i podszedł do mnie.

— Może po prostu musimy nauczyć się być rodziną na nowo? Każdy z nas się zmienił… Ty, ja, Zosia… Nawet twoja mama.

Pokręciłam głową ze smutkiem.

— Nie wiem, czy potrafię jeszcze wybaczyć mamie to wszystko… I Zosi tę obojętność…

Marek objął mnie ramieniem.

— Może warto spróbować? Dla siebie samej?

Nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w kartkę z życzeniami i czułam, jak narasta we mnie mieszanka żalu i tęsknoty za tym, co minęło.

Wieczorem długo leżałam w łóżku, nie mogąc zasnąć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia dawnych lat – śmiech Zosi, zapach ciasta drożdżowego pieczonego przez mamę, ciepło rodzinnych świąt. Teraz wszystko wydawało się takie odległe i nierealne.

Następnego dnia rano zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy. Odebrała po kilku sygnałach.

— Halo?

— Mamo… To ja… Halina.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Halinko… Wszystkiego najlepszego… Przepraszam, że nie zadzwoniłam wczoraj…

Usłyszałam drżenie w jej głosie i poczułam łzy pod powiekami.

— Mamo… Może spotkamy się w weekend? Upiekę twoje ulubione ciasto…

— Bardzo bym chciała… — odpowiedziała cicho mama.

Kiedy odłożyłam słuchawkę, poczułam ulgę pomieszaną ze strachem przed tym spotkaniem. Ale wiedziałam już jedno – jeśli nie spróbuję naprawić tych relacji teraz, mogę już nigdy nie mieć okazji.

Wieczorem napisała do mnie Zosia: „Mamo, przyjadę w sobotę! Tylko proszę, nie piecz za dużo ciasta ;)”.

Uśmiechnęłam się przez łzy i spojrzałam jeszcze raz na starą kartkę z życzeniami.

Czy naprawdę wystarczy jeden gest, żeby zacząć wszystko od nowa? Czy potrafimy wybaczyć sobie nawzajem te wszystkie zapomniane słowa i niewysłane kartki? Może czasem wystarczy tylko spróbować…