Zaczarowany sklep na rogu ulicy – historia Zofii
– Zofia, wracaj natychmiast do domu! – krzyk mamy odbił się echem po pustej ulicy, gdy stałam z nosem przyklejonym do zakurzonej szyby sklepu z używanymi rzeczami. Miałam wtedy jedenaście lat, a świat wydawał mi się niekończącą się przygodą. Za szybą leżały stare lalki, porcelanowe filiżanki z odpryskami i książki o pożółkłych kartkach. Ale to nie rzeczy przyciągały mnie do tego miejsca – to była atmosfera tajemnicy, jakby sklep żył własnym życiem.
Zawsze przychodziłam tu z Anią i Kasią. Po lekcjach rzucałyśmy tornistry w kąt i biegłyśmy na róg ulicy Słowackiego, gdzie czekał na nas pan Marian – właściciel sklepu, który wyglądał jak postać z bajki: siwe włosy, okulary zsunięte na czubek nosa i dłonie wiecznie pokryte kurzem. – Dziewczynki, dziś mam coś specjalnego – szepnął pewnego dnia, gdy tylko przekroczyłyśmy próg. Wyciągnął spod lady małe pudełko. – To zegarek, który podobno zatrzymuje czas. Ale tylko dla tych, którzy naprawdę tego potrzebują.
Zaśmiałyśmy się, uznając to za kolejną z jego bajek. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo będę chciała zatrzymać czas.
W domu atmosfera była coraz bardziej napięta. Tata coraz częściej wracał późno, a mama chodziła po mieszkaniu jak cień. Słyszałam ich kłótnie przez cienkie ściany – o pieniądze, o przyszłość, o mnie. Pewnego wieczoru usłyszałam, jak mama mówi: – Może gdyby Zosia nie była taka roztrzepana…
Poczułam się winna wszystkiego. Uciekałam więc do sklepu pana Mariana, gdzie świat był prostszy. Tam mogłam być kim chciałam: odkrywczynią skarbów, księżniczką w zamku z porcelany albo po prostu Zofią – dziewczynką, która jeszcze wierzy w magię.
Pewnego dnia Ania nie przyszła do szkoły. Kasia powiedziała tylko: – Jej tata wyjechał za granicę i chyba już nie wróci. Ania płakała całą noc. Wtedy zrozumiałam, że nie tylko u mnie w domu dzieje się coś złego.
Po lekcjach poszłyśmy do sklepu bez Ani. Pan Marian spojrzał na nas smutno i podał mi zegarek z pudełka. – Spróbuj go dziś wieczorem – powiedział cicho.
Wróciłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Przekręciłam wskazówki zegarka do tyłu, tak jak pokazał mi pan Marian. Przez chwilę nic się nie stało… ale potem usłyszałam śmiech rodziców z kuchni. Wyszłam i zobaczyłam ich razem przy stole – rozmawiali spokojnie, jak dawniej. Mama pogładziła mnie po głowie i powiedziała: – Zosiu, chodź do nas.
Serce waliło mi jak oszalałe. Czy to możliwe, że zegarek naprawdę działa? Następnego dnia wszystko wróciło do normy – rodzice znów się kłócili, a ja poczułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej.
Zaczęłam codziennie odwiedzać sklep pana Mariana. Czasem przynosiłam mu stare książki mamy albo niepotrzebne zabawki w zamian za kolejne opowieści o magicznych przedmiotach. Kasia coraz rzadziej przychodziła – jej mama zachorowała i musiała pomagać w domu.
Pewnego popołudnia przyszłam sama. Pan Marian siedział za ladą i patrzył na mnie uważnie. – Wiesz, Zofio… magia jest tam, gdzie ludzie w nią wierzą. Ale czasem trzeba pozwolić rzeczom odejść.
Nie rozumiałam wtedy tych słów. Dopiero gdy kilka dni później sklep był zamknięty na głucho, a na drzwiach wisiała kartka „Do wynajęcia”, poczułam pustkę tak wielką, że nie mogłam oddychać.
Przez kilka tygodni chodziłam po szkole pod opuszczony sklep i patrzyłam przez szybę na puste półki. Rodzice w końcu się rozstali – tata wyprowadził się do innego miasta, a mama zaczęła pracować na dwie zmiany. Ja musiałam szybko dorosnąć: gotować obiady dla siebie i pomagać mamie w sprzątaniu.
Ania wróciła do szkoły po kilku miesiącach – była cichsza niż dawniej, ale kiedyś podeszła do mnie i powiedziała: – Pamiętasz ten sklep? Myślisz, że pan Marian naprawdę był czarodziejem?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może magia polegała na tym, że przez chwilę mogłyśmy wierzyć w lepszy świat?
Dziś jestem dorosła i sama mam córkę w wieku tamtej Zofii sprzed lat. Czasem przechodzę obok miejsca, gdzie kiedyś był sklep pana Mariana – teraz jest tam bankomat i sklep spożywczy. Ale kiedy zamykam oczy, widzę zakurzone półki pełne skarbów i słyszę głos pana Mariana: „Magia jest tam, gdzie ludzie w nią wierzą”.
Często zastanawiam się: czy gdyby wtedy ten zegarek naprawdę zatrzymał czas, byłabym szczęśliwsza? A może to właśnie dzięki stracie nauczyłam się doceniać to, co mam? Czy każdy z nas nosi w sobie odrobinę magii z dzieciństwa – tylko zapominamy o niej zbyt szybko?