Wynajęliśmy nasz dom bratu mojego męża: Lekcja, dlaczego rodzina i biznes to złe połączenie
— Naprawdę chcesz to zrobić? — zapytałam Pawła, patrząc mu prosto w oczy. W jego spojrzeniu widziałam mieszankę determinacji i niepokoju. — To przecież twój brat. Jeśli coś pójdzie nie tak…
Paweł westchnął ciężko i oparł się o framugę drzwi. — Justyna, przecież to tylko na kilka miesięcy. Michał z Anią mają teraz ciężko, a my i tak nie korzystamy z domu w Piasecznie. To rodzina. Nie możemy ich zostawić na lodzie.
Zgodziłam się, choć w środku czułam niepokój. Od zawsze powtarzano mi, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale przecież to tylko dom, tylko kilka miesięcy…
Michał i Ania wprowadzili się do naszego domu pod Warszawą pod koniec września. Byli wdzięczni, a my cieszyliśmy się, że mogliśmy pomóc. Przez pierwsze tygodnie wszystko układało się idealnie — dziękowali nam za każdy gest, a Paweł był dumny, że mógł wesprzeć młodszego brata.
Ale już w listopadzie zaczęły się pierwsze zgrzyty. Najpierw Michał zadzwonił z pretensją, że piec gazowy jest za stary i rachunki za ogrzewanie są zbyt wysokie. Potem Ania napisała mi długiego SMS-a, że lodówka ledwo działa i powinniśmy ją wymienić. Próbowałam tłumaczyć, że dom jest wynajmowany po kosztach, a sprzęty są sprawne — przecież sami tam mieszkaliśmy przez dwa lata!
— Oni myślą, że jesteśmy jakimś bankiem? — rzuciłam do Pawła po kolejnej rozmowie telefonicznej z Michałem.
Paweł próbował łagodzić sytuację. — Daj im trochę czasu. Są zestresowani, Ania jest w ciąży…
Starałam się być wyrozumiała. Ale kiedy w styczniu Michał przestał płacić czynsz — nawet ten symboliczny, który ustaliliśmy — poczułam narastającą frustrację. Najpierw tłumaczył się chorobą Ani, potem problemami w pracy. Z miesiąca na miesiąc zaległości rosły.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu blady jak ściana.
— Mama do mnie dzwoniła — powiedział cicho. — Michał poskarżył się jej, że żądamy od nich pieniędzy, kiedy oni ledwo wiążą koniec z końcem.
Zamarłam. — I co powiedziała?
— Że jesteśmy bez serca. Że liczy się dla nas tylko kasa.
Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Przecież to był nasz dom! Nasza własność! Pomagaliśmy im od miesięcy, a teraz cała rodzina patrzy na nas jak na wyrachowanych materialistów.
Zaczęły się rodzinne awantury. Na święta Bożego Narodzenia pojechaliśmy do teściów z duszą na ramieniu. Już przy stole mama Pawła rzucała mi lodowate spojrzenia i ledwo odpowiadała na moje pytania.
— Justyna, może ty byś tak nie liczyła każdej złotówki? — rzuciła w końcu podczas kolacji.
Zatkało mnie. Paweł próbował mnie bronić, ale atmosfera była już nie do zniesienia.
W styczniu poprosiliśmy Michała i Anię o spotkanie. Chcieliśmy wszystko wyjaśnić i ustalić jasne zasady.
— Nie możemy was dalej utrzymywać — powiedział Paweł spokojnie. — Musicie zacząć płacić albo poszukać innego miejsca.
Michał wybuchł.
— Myślałem, że jesteście rodziną! — krzyczał. — Wszyscy zawsze mówili, że Paweł ma dobre serce, ale ty, Justyna… Ty tylko patrzysz na pieniądze!
Poczułam łzy napływające do oczu. To nie była prawda! Przecież to ja przekonałam Pawła, żeby im pomóc!
Po tej rozmowie kontakt praktycznie się urwał. Michał i Ania wyprowadzili się po kilku tygodniach bez słowa podziękowania. Zostawili po sobie bałagan i kilka zniszczonych sprzętów.
Najgorsze jednak było to, co stało się między mną a rodziną Pawła. Teściowa przestała do mnie dzwonić, a na rodzinnych spotkaniach traktowała mnie jak powietrze. Paweł coraz częściej zamykał się w sobie; czułam, jak oddalamy się od siebie przez ten konflikt.
Czasem budzę się w nocy i zastanawiam się: czy mogliśmy to rozegrać inaczej? Czy naprawdę bycie uczciwym wobec siebie i swoich granic musi oznaczać konflikt z najbliższymi?
Dziś wiem jedno: nigdy więcej nie połączę spraw rodzinnych z biznesem. Ale czy to znaczy, że jestem złym człowiekiem? Czy naprawdę powinnam była poświęcić wszystko dla „dobra rodziny”? Może czasem trzeba postawić granicę — nawet jeśli oznacza to samotność.